Podróże,  Węgry

Węgry czyli wielkanocny wypad.

Rok temu Wielkanoc spędziliśmy w Albanii i było super! Patrząc więc na datę przypadających na 2025 rok świąt wielkanocnych, stwierdziliśmy, że to dobra pora, żeby odwiedzić Węgry. Druga połowa kwietnia gwarantowała lepszą pogodę niż w Szwecji. Czy mieliśmy rację?

Przyznam się szczerze, że moja wiedza na temat Węgier ogranicza się wyłącznie do faktów historycznych. Moja znajomość geograficzna tego kraju to przede wszystkim Budapeszt, w którym byłam kilka razy Tutaj o Budapeszcie Budapeszt czyli pierwsza wyprawa z Freją. oraz Balaton, którego nie widziałam na oczy. Zaczynając więc planowanie podróży po Węgrach, otwierałam coraz bardziej oczy ze zdumienia. Byłam coraz bardziej nieszczęśliwa, ponieważ z każdą przeczytaną kartką w przewodnikach i książkach o Węgrach stwierdzałam, że Węgry to nie jest projekt na jedną podróż. To nie był projekt na dwie, trzy, a nawet pięć podróży. Węgry to ogrom niesamowitych miejsc: skansenów, zamków, pięknych miast, pałaców, muzeów, pól bitewnych, kościołów i miejsc przyrody. Tak więc skończyło się na skalkulowaniu kosztów za noclegi i tym razem padło na południe. Podróż rozpoczęliśmy od Budapesztu, następnie pojechaliśmy do Peczu, potem Kaposvar, Siofok nad Balatonem i na koniec nocleg w Budapeszcie. Tę podróż zapamiętam przede wszystkim jako podróż,w której zapomnieliśmy najwięcej rzeczy i najbardziej drogocennych.

Ale zacznijmy od początku.

Tym razem Budapesztu praktycznie nie widzieliśmy. Postanowiliśmy, że póki Małą interesują różne atrakcje przeznaczone dla dzieci, to skupimy się na niej i tak też zrobiliśmy w Budapeszcie. Jeden dzień, który byliśmy w stolicy Węgier, to było zwiedzanie ZOO.

I nie powiem, że byliśmy nieszczęśliwi z tego powodu. Budapesztańskie ZOO jest ogromne i wszyscy bawiliśmy się tam doskonale. No oprócz mnie, bo obraziłam się na manula, który nam pokazał kawałek zadka. Korzystając z faktu, że obok ogrodu zoologicznego znajduje się park, w którym jest pałac nawiązujący stylem m.in. do zamku w Hunedoara (zwiedzenie tego zamku jest moim marzeniem) podeszliśmy tam i narobiliśmy masę instagramowych zdjęć.

Dla nas też coś było, czyli wizyta w Bors Gastro Bar. Trzecia tak nawiasem. Nic się nie zmieniło i nadal mogę polecić to miejsce z super jedzeniem.

Z Budapesztu ruszyliśmy na Pecz, w którym chyba jedliśmy najlepsze rzeczy podczas tej podróży. Strzałem w 10 okazał się bar przy stacji paliw. Fajnie urządzony, z domową kuchnią, dzięki czemu mogłam spróbować zupy z klopsikami z wątróbki

Drugim miejscem była stołówka zakładowa, bo tak to miejsce wyglądało. Pełno ludzi, którzy podchodzili do kasy z jakimiś talonami. Jedzenie pierwsza klasa! Do tego tanio i na prawdziwych Węgrów można było popatrzeć.

Pecz to dla mnie niesamowite muzeum w podziemiach. Szczerze mówiąc, nie byłam jeszcze w takim muzeum i dla tego muzeum warto pojechać do tego miasta.

Sam Pecz ładny, ale powiedzmy, że widzieliśmy ładniejsze miasta.

W Peczu odbiliśmy i ruszyliśmy z powrotem w górę na Balaton. Pod Kaposvarem zwiedziliśmy jeden z węgierskich skansenów, w którym nawet koty były!

W Siofok zaczął się nasz pech zapominalstwa. Spaliśmy w pensjonacie, w którym nie było w pokoju lodówki. Było całkiem chłodno, więc ja chciałam zostawić kupioną salami w aucie. Pan B. uparł się, żeby ją zostawić w dużej lodówce, z której korzystali wszyscy goście. No i zapomnieliśmy jej zabrać. Tyle się najedliśmy najlepszej węgierskiej salami. To nie był nasz jedyny pech, chociaż czy zapomnienie czegoś można nazwać pechem. Drugą rzeczą, jaką zapomnieliśmy, był głośnik. Został w ostatnim noclegu, który opuszczaliśmy w szybkim tempie, bo lot do Sztokholmu był bardzo rano. Niestety lotnisko w Budapeszcie jest jednym z najgorszych, jakie widziałam. Zresztą tym razem też doświadczyliśmy chaosu i z duszą na ramieniu staliśmy do odprawy czy zdążymy na odlot naszego samolotu. Zdążyliśmy, ale ze współczuciem obserwowaliśmy Norwegów,którzy lecieli przed nami i musieli biec do stanowiska kontroli. Pech, bo akurat coś się zepsuło w taśmociągu zabierającym bagaże i wszyscy staliśmy i czekaliśmy, aż to naprawią. Na szczęście naprawili, ale czasu nam zostało nie wiele. 

Sam Siofok nasz nie oczarował, ale spodziewaliśmy się czegoś w stylu Sopotu albo Świnoujścia i faktycznie tak było. Muszę jednak przyznać, że Balaton robi wrażenie i chciałabym go zobaczyć od takiej bardziej dzikiej strony.

Za to zamki węgierskie…po prostu bajka. Niesamowite umocnienia obronne, które przypominały mi te, które widziałam w Serbii. 

Tym razem nie mieliśmy przykrych historii związanych z noclegami. Najgorszy był ten w Siofok, ale tylko ze względu na ilość osób mieszkających w pensjonacie, czyli spory hałas. Mieszkania  nawet w dziwnych budynkach to zdecydowanie fajniejsza opcja. 

 

Na koniec przyznałam, że to, co jest w mediach, a to, co w rzeczywistości to się kompletnie nie pokrywa. Ok, byłam tylko tydzień i liznęłam tylko po wierzchu Węgier, ale…widać ogromne inwestycje w tym państwie. Widać zmiany od naszej pierwszej podróży do Budapesztu, a już nie wspominając o mojej pierwszej bytności w latach 90 tych.

Węgry są na pewno niepokorne, tak samo jak Serbia i fajnie, że nie gonią tak strasznie za Zachodem. Z drugiej strony byłam w szoku, jak jest czysto w tym państwie (pomijając Budapeszt, ale stolice państw to zawsze jest inny świat). Jak bardzo zielone jest to państwo i oczywiście serdeczność Węgrów, którzy słysząc, jak rozmawiamy, zaczepiali nas i pytali, skąd jesteśmy. Na hasło, że z Polski od razu był uśmiech od ucha do ucha. Nawet w Rumunii tak nas ciepło nie odbierali. Ta wyprawa to był początek naszego zwiedzania tego przepięknego kraju. Na pewno wrócimy!

Discover more from Agnes na szwedzkiej ziemi

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading