Akcja kot czyli pomysł na koci biznes.
Wiecie, że mam kota na punkcie kota? Jednym z moich największych marzeń jest posiadanie kota. Niestety nie jest to takie łatwe. Dlaczego nie jest łatwe? Po czym poznać, że kraj jest bogaty? Po ilości bezpańskich zwierząt. Tutaj praktycznie ich nie ma! Tak więc pomysł na przygarnięcie kociaka z ulicznej hodowli odpada. No może gdybym się zapuściła na jakieś, opuszczone tereny zakładowe to coś bym może znalazła. Taa tylko, że opuszczonych zakładów to tutaj też jak na lekarstwo. Jeden z moich uczniów – licealistów jakiś czas temu miał małe kotki ale to było już dawno i kotki zostały rozdane znajomym. Zaczęłam więc szukać schronisk dla zwierząt. Znalazłam kocie schronisko, a tam pełno kotów:) Niestety zabranie takiego kota sporo kosztuje bo aż 1500 koron czyli ok 700 zł. Taki kot jest zaczipowany, wykastrowany/wysterylizowany i zaszczepiony. Tu się jednak zaczyna problem, bo te koty mają swoje wymagania. Są koty, które nie chcą mieć towarzystwa kociego – a nawet wcale nie chcą mieć żadnego towarzystwa(pies), a są takie, które chcą mieć kociego kolegę. Z tym kocim kolegą często jest tak, że to ma być kolega z klatki i w ten sposób trzeba zaadoptować dwa koty, a ten drugi może być bardzo niesympatyczny:/ Niektóre koty mają zastrzeżenie, że nie chcą być w domach w których są małe dzieci albo wcale ma ich nie być. Są koty, które sobie życzą wychodzić na dwór. Nieźle co? Jeżeli w końcu się znajdzie idealnego kota to trzeba go sobie zabukować. Na tym jednak nie koniec. Kot musi dostać jakąś część ubrania z naszym zapachem i trzeba do niego przyjść co najmniej na trzy wizyty, żeby się zapoznał i nas zaakceptował. Następnie kota zabiera pracownik schroniska i przywozi do domu adoptującej osoby żeby przy okazji sprawdzić warunki. Myślę, że później też kontrolują jak się takiemu kotu powodzi w nowym domu.
Akcję kot zaczęłam od zaglądania na stronę kociego schroniska: http://www.katthemmet.nu/ Ze strony dowiedziałam się, że cztery razy w tygodniu przez dwie godziny można oglądać koty w boksach. My jednak zaczęliśmy wizytę od festynu/zbiórki pieniędzy zorganizowanego przez schronisko. Przed schroniskiem ustawiono namiot w którym zorganizowany był Loppis czyli wyprzedaż staroci (Szwedzi uwielbiają takie wyprzedaże), obok był namiocik w którym można było kupić gorącą herbatę, kawę, glögg a nawet zjeść kiełbaskę z grilla.
W schronisku (znajduje się w niewielkim baraku) trwała zbiórka pieniędzy. W jednym z pomieszczeń zorganizowana była kawiarnia w której można było zjeść ciastko. Obeszliśmy kojce z kotami, które tak naprawdę nie były zachwycone zamieszaniem i często chowały się przed ciekawskimi. Były też takie, które się prężyły i wręcz sprawiały wrażenie zachwyconych zainteresowaniem. Tak jak ten rozwalony na krzesełku poniżej. Niestety kicia już była zabukowana:(
Tego dnia było strasznie dużo ludzi i trzeba się było było dosłownie przeciskać w wąskim korytarzu między kojcami z kotami. Drugie pomieszczenie było większe i tam odbywał się kiermasz. Zaraz coś oczywiście wypatrzyłam praktycznego czyli skrobaczki do samochodu (świetny prezent pod choinkę dla osób kochających koty) i koci podajnik do taśmy klejącej:) Postanowiliśmy też przyjedziemy za tydzień w niedzielę na spokojne oglądanie kotów.
Za dwa tygodnie przyjechaliśmy na wizytę. Obeszliśmy oba pomieszczenia i wróciliśmy do pierwszego w którym prężyła się i ostro nas zaczepiała czarna kotka Margrete. Zapytaliśmy czy możemy do niej wejść, bo cały czas niedaleko kręcił się pracownik schroniska i nas obserwował. Pani kazała nam zdezynfekować ręce i pilnować żeby drzwi do kojca były zamknięte. Margrete od razu wskoczyła na kolana Pana B., a potem przeszła na moje i zaczęła mruczeć. Niestety szybko się rozochociła i zaczęła mnie gryźć i wbijać w moje dłonie pazury! To mi się nie podobało. Co prawda pracownica schroniska uprzedziła nas, że kotka jak się rozbawi to zaczyna swój entuzjazm okazywać w nietypowy sposób. Mnie to się nie podobało. Nie chcę kota który będzie na mnie polował i przepuszczał ataki znienacka. Powiedziałam Panu B., że idę oglądać inne koty i wyszłam z kojca. Pan B. został z Margrete i się z nią zaczął bawić. Lepiej nie pytajcie jak potem wyglądały jego ręce…. Zaczęłam mój obchód i doszłam do kojca pod oknem z dwom kotkami. Jedna zaczęła przybliżać się w moim kierunku. Otworzyłam więc drzwi i weszłam do środka. Jedna kotka od razu na mnie głośno fuknęła. No ale ta na oknie dała mi się pogłaskać:) Fajna była ale niestety jak potem przeczytałam, kolegowała się z tą fukającą i trzeba je obie zaadoptować. No tak ale ta koleżanka nie jest sympatyczna. Pomiziałam trochę Tazminę i poszłam dalej oglądać kolejne koty. W tym czasie okazało się, że niechcący zamknęłam Pana B. w kojcu z Margrete i Pan B. zaczął krzyczeć żeby ktoś go wypuścił. Przy okazji Pan. B. powiedział mi, że bez pytania nie można sobie wchodzić do wszystkich kotów i trzeba się za każdym razem zapytać o zgodę. To co, jak chciałam wejść do każdego kojca to za każdym razem miałam pytać o zgodę? To mogłabym zapytać się raz i wchodzić do woli:) Dobrze, że nikt nie zauważył, że tak sobie weszłam bez pytania.
Na koniec wróciliśmy jeszcze do pierwszego pomieszczenia i weszliśmy do kojca z dwoma kotkami. Nie były zbyt kontaktowe ale jedna strasznie mi przypominała mojego, osiedlowego Rysia. Niestety kotka była przestraszona ale nie syczała. Za to druga kicia, czarna słuchała mamrotania Pana B. ale jak tylko się za blisko do niej zbliżało zaczynała fukać.
Chcieliśmy jeszcze wejść do jednego pomieszczenia ale zrobiło się już późno, a do tego jeden z kotów musiał iść za potrzebą i tak mocno mu się chciało, że po kolei nawalił do trzech kuwet. Jakby mu jednej było mało. A pracownik na kolankach musiał te trzy kuwety posprzątać. Niestety w samochodzie zauważyliśmy, że Pan B. zapomniał w schronisku czapki-uszatki:/ Pomyśleliśmy, że za tydzień jak znowu przyjedziemy to ją odbierzemy.
Kolejna wizyta skończyła się płaczem. Po pierwsze nie było już czapki Pana B. Widać komuś mocno się spodobała, a wniosek z tego, że w Szwecji też kradną i jednak trzeba swoich rzeczy pilnować! Po drugie ktoś już zarezerwował tygrysią kicię. Po trzecie kot którego sobie upatrzyłam na stronie nie mógł zostać zaadoptowany przez osobę nie mającą wcześniej kota. Po czwarte małe kotki które dopiero co przyjechały do schroniska były już zabukowane! A jeden był prążkowanym kocurkiem:( Po piąte inna, prążkowana kotka – Messina, która aż się trzęsła żeby ją pogłaskać nie mogła być adoptowana ponieważ miała problemy zdrowotne i była leczona.
No i się poryczałam:( To był gwóźdź do trumny bo kilka dni wcześniej na anonsach był rudy kot ale już go ktoś przed nami zabukował! A ja tak strasznie chcę mieć kota z którym sobie pogadam kiedy nie będzie Pana B. Te anonse czyli blocket.se są alternatywą do schroniska. To taka, szwedzka tablica pl. na której można wszystko kupić. Tak, tylko, że z kotów są głównie rasowce za kilka tysięcy koron. Najdroższe są bengalskie koty – kosztują kilkanaście tysięcy koron.
Dalej są koty Sphynx – bezwłose paskudy. Podobno ich skóra jest bardzo miła w dotyku, no nie wiem. Za nie również trzeba zapłacić ok 10 tys. koron. Za nimi idą koty norweskie, maine coon i syjamskie. Fajnie byłoby mieć maine coona ale nie dam tyle kasy za kota.
Moja Mama i brat zaproponowali mi, że przyniosą mi jakiegoś kota ze Stoczni bo tam pełno ich łazi. Fajnie by było ale takiego kota trzeba zaszczepić, wyrobić paszport, a przede wszystkim jakoś przetransportować do Szwecji. Wezyr nie przewozi zwierząt, a promem wieźć kota to niezły wydatek. Na szczęście w miedzyczasie pojawiło się na blockecie kolejne ogłoszenie i …….to chyba będzie nasz kot:) Jak Wam się podoba? Kocur ma 5 lat, lekką nadwagę i uwielbia mizianie. Nazywa się Chip ale my mu imię zmienimy:) Co myślicie o Czesiu albo Zenku? A może macie inne pomysły?
Wniosek jest taki, że w Szwecji koty w schroniskach mają lepiej od dzieci w Polsce. Nawet wymyśliłam, że sprowadzi się te, wszystkie, polskie biedy podwórkowe i stoczniowe do Szwecji. Kurczę nawet biznes bym mogła otworzyć – po 400 koron od łebka;) Nie no żartuję, ale taka akcja adopcyjna polskich kotów to by było coś!