Serbia

Belgrad na własną rękę.

Jeszcze nie zdążyliśmy się rozpakować po podróży do Maroko, a już pakowaliśmy plecaki na weekend w Belgradzie.

To miały być moje trzecie odwiedziny tego miasta, a Pana B. drugie. Jak wiadomo zorganizowana wycieczka to tylko liźnięcie miejsc które się odwiedza. Postanowiliśmy więc pojechać na weekend do stolicy Serbii i sprawdzić czy faktycznie przy bliższym poznaniu nadal robi wrażenie.

W Belgradzie wylądowaliśmy po południu. Zanim wylądowaliśmy z otwartą buzią obserwowaliśmy akcje Serbów w samolocie. Najpierw był problem z pakowaniem bagaży, potem z siadaniem na miejscach. Z szokiem patrzyliśmy na pokrzykującą po polsku załogę. Najwyraźniej tylko to działało na niezdyscyplinowanych Serbów. W każdym razie było wesoło. 

Na lotnisku wiedzieliśmy, że musimy szukać busika do centrum Belgradu. Bus obsługiwał bardzo dziarski Serb, który raz dwa wszystkich pakował, sprzedawał bilety, a prowadził busa jak największy rajdowiec.

Wysiedliśmy przystanek prędzej ponieważ musieliśmy wymienić korony na dinary. Zrobiliśmy małe zakupy i podreptaliśmy w kierunku noclegu po drodze podziwiając belgradzką zabudowę. A w Belgradzie jest co podziwiać. Z pewnym zdziwieniem zauważyliśmy pomnik człowieka za sprawą którego rozpętała się I wojna światowa. Fakt, że ta wojna przywróciła na mapę kilka krajów (w tym Polskę), ale jakby nie było Gavrilo Princip  był zamachowcem/mordercą. Dla Serbów to bohater narodowy któremu należy się pomnik.

A bo Serbia to tak trochę pod prąd, bo i związki z Rosją i otwarte protesty przeciwko USA i UE, walka o utracone Kosovo (w czym im się nie dziwię).

A my dotarliśmy pod budynek w którym mieliśmy nocować i…zong. Nikogo nie ma. Czekaliśmy i czekaliśmy. Coraz bardziej zdenerwowani, ponieważ właściciel apartamentu nie odpowiadał na smsy ani nie odbierał telefonu. Ja już zęby zaciskałam pocieszając się w duszy, że to Belgrad i na bank coś w razie czego znajdziemy. Po prawie godzinie udało się nam dodzwonić. Nie wiem o co dokładnie chodziło, ale facet oznajmił nam, że nie będziemy u niego spać tylko u jego znajomych którzy też wynajmują apartament. Poczekaliśmy chwilę w pobliskiej kawiarni i po chwili ktoś po nas przyjechał. Zamieszkaliśmy kawałek dalej w przepięknym apartamencie – być może nawet fajniejszym niż ten w którym mieliśmy mieszkać.

Następnego dnia wybraliśmy się zwiedzać miejsca w których już byliśmy kilka lat temu czyli twierdzę Kalemegdan, główny deptak itd.

Po pierwszym dniu wiedzieliśmy, że trzy dni na Belgrad to za mało. Twierdzy belgradzkiej znowu całej nie zwiedziliśmy…

Za to postanowiliśmy wtopić się w tłum i zapalić cygaretkę do kawy. Tak, nawet ja przeciwnik papierosów potrafię się czasem skusić na coś tytoniowego.

Tego samego dnia byliśmy umówieni z jedną parą mieszkającą pod Belgradem. Ona Polka, a on Serb. Monikę poznałam przez pewien klubik o którym już kiedyś parę słów napisałam. Lubimy z Błażejem poznawać nowych ludzi, więc napisałam do Moniki i namówiłam ją na spotkanie.

Monika z Duszkiem okazali się być przesympatyczną parą. Dzięki nim dowiedzieliśmy się masy rzeczy o Belgradzie i życiu w Serbii. Co najważniejsze zdradzili nam kultową miejscówkę w Belgradzie. Bućko to taki belgradzki fast food coś w stylu naszych polskich zapiekanek, kiedyś bagietek z pieczarkami, a dzisiejszego kebaba. To taka zapiekanka/pizza z górą sałatki na bazie majonezu. Cholernie smaczne i jeszcze bardziej tuczące.

Tak nam to Bućko zasmakowało, że następnego dnia tak ułożyliśmy trasę żeby w Bućko zjeść śniadanie.

A tego dnia mieliśmy dosyć ambitną trasę zwiedzania.

Po pierwsze rzuciliśmy okiem na cerkiew św. Marka.

Po drugie nasz główny punkt programu podczas pobytu w Belgradzie zwiedziliśmy muzeum Tesli. Niewielkie muzeum, ale warte odwiedzenia.

Po trzecie budynki, które Serbowie pozostawili jako „pamiątkę” ostatniej wojny na Bałkanach. Straszaki, które mają przypominać o tym jak okrutna jest wojna.

Po czwarte sesja na starym podwórku/studni które odkryłam poprzedniego dnia. 

Na podwórko wróciliśmy następnego dnia…z Moniką i Duszko którym postanowiłam podarować kilka zdjęć od siebie.

Dzięki Duszkowi odkryliśmy nie tylko Bućko, ale też miejsce w którym lokalsi jedzą burek. Duszko na siłę wepchnął nas do muzeum Banku Narodowego, wywiózł do knajpy z prawdziwym serbskim jedzeniem do której nie docierają turyści, a na koniec odwiózł na lotnisko. Serbowie tak mają – to bardzo życzliwi i pomocni ludzie.

Co ciekawe nasza znajomość nie zakończyła się, bo…pół roku później witaliśmy naszych nowych znajomych w Sztokholmie do którego się przeprowadzali. Pół roku później żegnaliśmy ich, ponieważ Szwecja okazała się mało gościnna dla tej dwójki. To nie koniec historii…po roku wrócili do Szwecji i zanosi się na to, że jednak zostaną na dłużej. Szkoda tylko, że wyprowadzili się ze Sztokholmu, ale dwie godziny drogi to nie jest nic strasznego. Najważniejsze, że są i wiedzie im się coraz lepiej. A gdybyście chcieli poznać historię przeprowadzki Moniki to zajrzyjcie na jej bloga  blog Moniki.

Belgrad to jedna z naszych ulubionych miejscówek do której musimy wrócić, ponieważ jest perełką jeżeli chodzi o styl w budownictwie – brutalizm który ja uwielbiam. Przed nami jeszcze zwiedzenie niesamowicie pięknej dzielnicy Belgradu – Zemun. Dodam, że nigdzie nie jadłam tak pysznego kajmaku jak w Belgradzie i kocham w Belgradzie to, że jeszcze nie jest tak skomercjalizowany jak np. Dubrownik.

Na koniec pobytu w Belgradzie zostałam uczestniczką ciekawej rozmowy. Siedząc już na lotnisku i czekając na odprawę zagadała nas siedząca obok Serbka. Zapytała jak nam się podobało w Belgradzie, a słysząc że rozmawiamy w zbliżonym do serbskiego języku zapytała skąd pochodzimy. Odpowiedzieliśmy, że z Polski. Na to Serbka oświadczyła, że…kiedyś miała sprzątaczkę z Polski. Yyy to super! Pytanie czy powiedziała to, żeby pokazać, że zna kogoś z Polski? Czy żeby pokazać jaka to jest bogata, że miała sprzątaczkę z Polski (na Bałkanach uważają, że Polska jest bogatszym krajem, stojącym od nich wyżej). W każdym razie aż mnie zatkało na to oświadczenie. No Polki sprzątają w Szwecji, ale Serbki też.

p.s. tak wiem, że Serbia tylko w części przynależy do Bałkan.

Jeden komentarz

  • Tadeusz

    Byłem w Belgradzie 5 lat temu i dobrze wspominam ten pobyt.
    Powiem tak: miasto jest w zasadzie brzydkie, poza niektórymi dzielnicami/zaułkami, ale i tak ciekawe i godne polecenia. Zwykle doradzam na tak, jeśli ktoś mnie pyta czy warto tam jechać. Byłem w większości miejsc, które opisałaś łącznie z muzeum Tesli, w drodze do niego przypadkowo zaliczyłem też muzeum-mieszkanie Ivo Andricia, chyba najlepszego serbskiego pisarza (polecam jego „Most na Drinie”).
    Do Serbii i Serbów mam stosunek pozytywny, głównie dlatego, że tu w Sztokholmie poznałem kilka bardzo sympatycznych osób z Serbii i Bośni (ale narodowości serbskiej). Mieszkając dawno temu żadnego Serba/Serbki nie znałem. Jakieś plusy życia poza Polską są….

    Jednak gdy porównam Belgrad z Zagrzebiem to Zagrzeb trochę u mnie wygrywa. Jest po prostu ładniejszym miastem od stolicy Serbii, nie ma tyle betonu i architekt. brutalizmu, jak to trafnie określiłaś. Tyle, że Chorwaci mniej mi leżą niż Serbowie, trochę zadzierają nosa i czuję z nimi większy dystans niż z Serbami…

    Prawdziwą perłą byłej, północnej Jugosławii jest natomiast wg mnie Lublana i w ogóle całą Słowenia. Cała Słowenia to kraj, turystycznie niemal idealny. Wszystko tam jest, od wysokich gór, aż do ciepłego morza, jezior i jaskiń. Świetna infrastruktura, brak bałkańskiego bałaganu i nacjonalizmow.
    Słoweńcy sympatyczni i nowocześni, z narodów słowiańskich najbardziej cywilizowani i najzamożniejsi. I w dodatku mają Melanię Trump, piękną, pełną wdzięku kobietę :-).