Bośnia i Hercegowina,  Podróże

Bośniacka wyprawa po pięciu latach.

W Bośni byliśmy pięć lat temu i wróciliśmy oczarowani tym państwem. Dwa lata temu kupiliśmy bilety lotnicze i…odwołali nam lot jak i wszystkim innym podróżującym w tym czasie. Udało się w tym roku.

Nasza pierwsza wyprawa była bardzo intensywna. Spędziliśmy mnóstwo czasu w samochodzie, zwiedzając po drodze przepiękne zamki. Tym razem mieliśmy na pokładzie niecierpliwą czterolatkę, więc postanowiliśmy Bośnię potraktować na spokojnie. Bardziej pod Małą. Chciałam też więcej zobaczyć Sarajewa, pozwiedzać muzea, których poprzednim razem nie zobaczyliśmy z braku napiętego programu. Trasę rozplanowaliśmy pomiędzy trzy miasta: Tuzlę, Sarajewo i Mostar. Niestety jak to bywa w życiu i tym razem nie zrealizowaliśmy całego planu. Cóż, trzeba będzie trzeci raz pojechać do Bośni.

W Tuzli wylądowaliśmy wieczorem. Następnego dnia ruszyliśmy do Sarajewa, w którym tym razem mieliśmy dwa noclegi. Dopiero następnego dnia ruszyliśmy w miasto na zwiedzanie. Moim żelaznym punktem były dwa muzea – Muzeum Kanału i Muzeum Sarajewa.

Tak poza tym to sporo chodziliśmy, szukając miejscówek z dobrym, regionalnym jedzeniem.

Zaliczaliśmy place zabaw, które czasami były zaskakujące tak jak ten ze sprzętem wojskowym.

Odkrywaliśmy również absurdalne rzeczy i przy okazji zgrzytaliśmy zębami, bo w Bośni np. parkuje się gdzie chce. A tak serio to chłonęliśmy ten świat, który już dawno przestał istnieć w Polsce.

Sarajewa oczywiście znowu nie zobaczyliśmy całego, pomimo tego, że w drodze powrotnej mieliśmy nocleg w Sarajewie. Upał i wieczne wspinanie się, tak nas zmęczyło, że przesiadywanie w klimatyzowanej małpiarni dla dzieci było wybawieniem.

Z Sarajewa pomknęliśmy do Mostaru.

Nocleg mieliśmy w budynku, który kiedyś był chyba urzędem. Mieliśmy niezły ubaw z tego, że właściciel przysknerzył na klimatyzacji i okno, w którym miała być szyba, zostawił puste.

Najważniejsze, że Małej się to podobało. Bździągwa ogólnie była zachwycona Bośnią- bo przejażdżka na koniku, bo place zabaw, bo sałata szopska, bo ukochany sklep Jumbo (to coś w jak Pepco, ale trzy razy większe z olbrzymim działem zabawkowym).

W Mostarze oczywiście od razu pobiegliśmy na naszej ulubionej restauracji z pierwszej wyprawy, czyli Tima-Irma. Jedzenie jak zwykle było genialne, a do tego spotkało nas tam coś niesamowitego. W pewnej chwili podeszła do nas właścicielka knajpy i powiedziała, że mnie pamięta, a potem wręczyła mi butelkę piwa z browaru mostarskiego. Zatkało mnie! Chyba po kapeluszu mnie zapamiętała, a może to była ta sama osoba, która nas obsługiwała pięć lat temu? 

Jeżeli będziemy jeszcze w Mostarze, to na pewno zajrzymy do tej restauracji. Jedliśmy w różnych miejscach w Bośni, ale tam było najsmaczniej.

Mostar oczywiście nie podźwigał się jeszcze z wojny lat dziewięćdziesiątych. Widać, że coś robią, ale nawet nie chcę myśleć o tym, jak to miasto wyglądało skoro, jeszcze tyle jest zniszczeń.

W Mostarze spaliśmy dwie noce. Pan B. rzucił nieśmiało propozycję podróży do Neum, ale od razu ją sparowałam. Owszem piękny był widok na jezioro Svitavsko w rezerwacie Hutovo Blato, ale…przed oczami miałam wąską drogę nad przepaścią i wymijające się powoli samochody ciężarowe. Nie, dziekujemy! Za to pojechaliśmy zobaczyć Nekropolię Radimlja.

Gorąco było, więc pomyśleliśmy, że fajnie by było gdzieś nad wodę żeby Mała się popluskała. Padło na wodospady Kravica, przy których byliśmy pięć lat temu. Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Miejsce strasznie się skomercjalizowało. Kiedyś była jedna knajpka sklecona naprędce i gliniasty brzeg. Teraz brzeg wysypali ostrymi kamykami. Postawili hipsterską restaurację i zorganizowali rejsy pod wodospady. Wszystko oczywiście za jakąś kosmiczną cenę. Gdybym wiedziała, ile teraz kosztuje wstęp do parku, to bym się mocno zastanowiła nad tą atrakcją. Skończyło się tak, że przy wodospadach była zbyt lodowata woda na pluskanie, a do tego dosyć ostre zejście do wody.  Nie było wydzielonej części dla dzieci. Nasza Hrabinia nie lubi kąpać się w zimnej wodzie, więc skończyło się na małym pluskaniu w rozlewisku powyżej wodospadu.

A potem był powrót w kierunku Tuzli, ale najpierw jeszcze zatrzymaliśmy się przy rozwalonym moście w Jablanicy gdzie zwiedziliśmy Muzeum Bitwy o Most na Neretwie. Bardzo fajne muzeum, ale most już też dopadła komercja i robią go tak, żeby turyści mogli się po nim przejść.

Za to Tuzla kompletnie nas zaskoczyła. Pięć lat temu nie mieliśmy czasu na zwiedzanie tego miasta. Tym razem mieliśmy na to prawie cały dzień. W ramach podróży sentymentalnej pojechaliśmy do restauracji, w której byliśmy pięć lat temu i…przypomniałam sobie, dlaczego nie lubię karpia, a teraz i pstrąga…bo walą błotem. Trzeba było wziąć mięcho z grilla. Za to w centrum Tuzli odkryliśmy fantastyczną pizzę sprzedawaną na kawałki. I ta Tuzla tym razem najbardziej mnie oczarowała. 

A wiecie, co się najbardziej podobało mojej Bździągwie? Nigdy nie zgadniecie!