Wyprawa do Grecji.
Jak pamiętacie z mojej opowieści o wycieczce na Bałkany – że wróciłam z niej tak zadowolona, że kilka miesięcy później zaklepałam dwie kolejne wycieczki. Jedną była Rumunia z Mołdawią i Ukrainą, a drugą Grecja z Belgradem.
Do Grecji dojechaliśmy po dwóch dniach (jechaliśmy autokarem).
Zwiedzanie Grecji zaczęliśmy od Meteorów, przez które przelecieliśmy dosłownie jak meteor. Szkoda, bo miejsce jest niesamowite i chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić.
Za to dużo więcej czasu spędziliśmy w innym miejscu. Tak to się zaczęły moje obserwacje pilotki wycieczki. Zatrzymaliśmy się mianowicie w miejscu, w którym malują ikony i oczywiście jest też sklep. Tam nas zaczęli raczyć greckimi alkoholami, opowiadać o ikonach, a potem pach do sklepu gdzie podpici uczestnicy wycieczki zaczęli nabywać badziewie rodem z Chin. Zaraz po sklepie zawieziono nas do restauracji, w której mieliśmy coś zjeść. Jedzenie niezłe, ale jak na bar szybkiej obsługi kosmicznie drogie.
Z Meteorów popędziliśmy do Aten, w których mieliśmy spędzić dwie noce. Nocowaliśmy w całkiem niezłym hotelu, ale w okolicy, w której strach było nos wychylić za próg.
Oczywiście zwiedzanie Aten odbyło się w tempie ekspresowym. Z Akropolu zapamiętałam tylko dzikie tłumy i strasznie wyślizgane skały.
A Ateny to generalnie porażka. Bardzo brzydkie miasto z okropnym, duszącym smogiem. Kilkadziesiąt lat czekałam, żeby zobaczyć to miejsce i rozczarowałam się jak mało kto. Do tego byliśmy pędzeni jak owce do zagrody. Mieliśmy bilet na wszystkie atrakcje wokół Akropolu, a nawet połowy z nich nie zobaczyliśmy. Chcieliśmy się odłączyć od wycieczki i zwiedzić resztę. Nie! Najpierw musieliśmy pójść z grupą do głównego deptaku Aten. Tam w ekspresowym tempie zjedliśmy i zrobiliśmy małe zakupy, po to, żeby lecieć z wywieszonym jęzorem na miejsce zbiórki. Na zbiórce usłyszeliśmy, że jeżeli chcemy, to możemy robić dalej, co nam się podoba.
Grecja to nie tylko psy, ale też masa kotów.
W Atenach pobyt zakończył się dla mnie mocno nieciekawie. Coś mi zaszkodziło i dostałam lekkiej grypy żołądkowej. A może nie zaszkodziło? W autobusie było bardzo zimno – klima nieźle szalała i bardzo szybko pojawiła się pierwsza, chora osoba. Przez całą wycieczkę pochorowało się prawie pół autobusu.
Osłabiona, ale na szczęście miałam na tyle siły, żeby wywlec się z autobusu i zobaczyć kanał koryncki, a potem Grób Agamemnona – chyba jedną z najciekawszych rzeczy na tej wycieczce.
W Atenach wsiadła do naszego autobusu kolejna przewodniczka, która jechała z nami przez dwa dni. Mieliśmy miejsca w drugim rzędzie, więc doskonale widzieliśmy, co się dzieje w pierwszym. Każdego dnia zawożono nas do jakiegoś sklepiku, w którym był postój na zakupy. Z każdego sklepu pilotka dostawała jakiś prezent – a to łańcuszek, a to bransoletka. Zdobyczami dzieliła się z przewodniczką, która już i tak była obwieszona jak świąteczna choinka. Scyzoryk mi się otwierał, bo mieliśmy okrojony czas na zwiedzanie, a one zaciągały nas do sklepów z badziewiem. Oprócz sklepów były też przymusowe postoje w restauracjach, w których chcąc nie chcąc wiele osób kupowało posiłek – za to dwie gwiazdy mogły najeść się za darmo. A żeby było jeszcze lepiej, puszczały nam w kółko jedną płytę Eleni.
W sumie to trochę widzieliśmy w tej Grecji. Trasa była zabójcza. Najbardziej zapamiętałam Ollimpię – niesamowite miejsce.
Delfy.
Trochę mało starożytne Nafplio.
Amfiteatry.
Ostatni dzień wycieczki przeznaczony był na Belgrad.
Belgrad przywitał nas deszczem.
Rok temu byłam tu mniej więcej o tej samej porze i była piękna, słoneczna pogoda. Teraz było zimno, ponuro i deszczowo. Podobnie jak rok temu zwiedzanie Belgradu zaczęliśmy od Hramu św. Sawy. Przez ten rok niewiele się zmieniło w świątyni – może trochę rusztowań ubyło.
Po szybkim przegonieniu nas przez Kalemegdan część wycieczki ruszyła na zakrapiany alkoholem rejs po Dunaju, a reszta wylądowała w knajpce, którą oczywiście poleciła nasza, interesowna pilotka. My postanowiliśmy, że mimo wszystko chcemy połazić po Belgradzie. Zbyt wiele nie pochodziliśmy, ale zrobiliśmy zakupy i znaleźliśmy całkiem fajną restaurację.
A serbskie jedzenie…..wiadomo – przepyszne!
Jadąc przez Serbię w kierunku granicy z Węgrami, nasza pilotka nagle oznajmiła, że możemy za niewielką opłatą dodatkowo zaliczyć nocne zwiedzanie Budapesztu. Większość autobusu zaakceptowała ten pomysł – i tak mieliśmy spory zapas czasu, ponieważ do Polski mieliśmy dojechać rano. Tak sobie myślę, że to był kolejny, lewy interesik cwanej pilotki. Z Belgradu mogliśmy wyjechać kilka godzin później, które można było spędzić jak nie na chodzeniu to na dobrej kawie. Interesik zapewne polegał na tym, że węgierski przewodnik odpalał działkę cwanej pilotce.
Budapeszt przywitał nas deszczem. Zaraz na przedmieściach dosiadł się do nas węgierski przewodnik z polską żoną. To dzięki żonie nauczył się języka polskiego i posługiwał się naszym językiem prawie idealnie. Co to był za facet! Dawno tak się nie uśmiałam. Oprócz omawiania tego, co mijaliśmy po drodze, opowiadał nam o życiu na Węgrzech, a wszystko przeplatał rubasznymi żartami. Oj te żarty chyba nie każdemu się podobały…
Zimno w tym Budapeszcie było jak cholera, ale zaliczyliśmy spacer po murach przy kościele św. Macieja, Wzgórze Gellerta i na koniec Plac Bohaterów.
Na Placu Bohaterów węgierski przewodnik zaczął opowiadać o historii kontaktów polsko-węgierskich. Plac Bohaterów to największy i najważniejszy plac w Budapeszcie. Na tym placu znajduje się pomnik z dwiema półkolistymi kolumnadami, w których stoją figury ważnych postaci historycznych. Jak wiadomo, swego czasu mieliśmy dosyć ścisłe kontakty z Węgrami. Pamiętając sytuację z kijowską przewodniczką, która opowiadała niesamowite bzdury – podeszłam blisko do przewodnika, żeby w razie czego dziada zawstydzić. Na szczęście nie musiałam. Madziar tak wszystko pięknie opowiadał, wplatając jeszcze anegdotki, że z chęcią słuchałam jego opowieści.
W sumie dobrze wyszło z tym Budapesztem.
3 komentarze
aga31chuen
Tak Grecja jest super, wartojest tam jeszcze raz wrocic, tak sobie obiecuje, a tymczasem obejrzalam sobie Twoje fajne fotki….Aha dodatkowo wszedzie gdzie nie spojrzysz….koty, kotki, kociaki, ach kocham Grekow za ich podejscie do zycia i do zwierzat, pozdrawiam
Agnes
Ja mam wrażenia takie średnie…ale i tak wrócę 🙂 Ja też uwielbiam Greków za ich podejście do zwierząt – to mnie bardzo pozytywnie zdziwiło 🙂
aga31chuen
To tez zalezy gdzie sie jest w Grecji i co sie tam lubi….ja kocham piesze gorskie wycieczki i dla mnie Lesbos (poza sezonem turystycznym) byla rajem tylko dla siebie.
My Polacy mamy sie od kogo uczyc tej bezinteresownej milosci i szacunku dla naszych czworonoznych braci 🙂