Niemcy

Kierunek Niemcy północ.

Czy ja już wspominałam, że co wycieczka to coś nam się dziwnego przydarza,  a już nie wspomnę o obowiązkowych opadach deszczu?

Cztery lata temu wpadliśmy na genialny pomysł żeby odwiedzić naszą rodzinę w środkowych Niemczech. Postanowiliśmy upiec trzy pieczenie na jednym ogniu czyli urodziny dziadka Pana B., odwiedziny moich rodziców i z Gdańska lot do Niemiec. Z Gdańska mieliśmy lecieć do Lubeki gdzie wypożyczaliśmy samochód i potem w dół do Herfordu do naszego wujka. Z powrotem mieliśmy wracać z Bremy. Obecnie nie ma z Gdańska połączenia do Lubeki. Jest tylko Hamburg i nawet domyślam się dlaczego. Pierwsze bo i tak większość leci do Hamburga. Drugie bo pewnie nie jedna osoba odwaliła taki numer jak my. A co zrobiliśmy? No w sumie nic… Pan B. kupił bilety do Lubeki. Dwa dni przed wylotem do Lubeki polecieliśmy do Gdańska. Odwiedziliśmy dziadka, moich rodziców i pojechaliśmy na lotnisko. Jeszcze przed wyjazdem mój Tata się dopytywał czy my na pewno lecimy do Lubeki. No tak a dokąd? 

Wsiedliśmy w samolot i polecieliśmy. Zanim wylądowaliśmy Pan B. opowiedział mi jak to kiedyś był w Lubece i jakie to małe jest lotnisko – dosłownie supersam. W końcu dolecieliśmy i coś mi zaczęło nie pasować. To lotnisko nie wyglądało jak jakieś mini lotnisko w polu. Zapytałam Pana B. czy my na pewno jesteśmy w Lubece a nie w Hamburgu. Nie, to na pewno jest Lubeka odpowiedział Pan B. Wyszliśmy z samolotu i Pan B. stwierdził, że coś mu nie pasuje – że budynek jest jakiś większy niż ten który pamięta. Po chwili wszystko było jasne. Przylecieliśmy do Hamburga a nie do Lubeki! Jakim cudem kupiliśmy bilety do Hamburga? Bardzo prosto. Przy Lubece był skrót HAM i Pan B. kupując bilety pomylił się bo Hamburg miał HAM i Lubeka miała HAM. W sumie i tak mieliśmy nocleg w Hamburgu. Mieliśmy go zwiedzać następnego dnia. Nie byłoby źle gdyby nie to, że w Lubece mieliśmy odebrać auto z wypożyczalni i chcieliśmy zwiedzić to miasto. Chcieliśmy wziąć auto w Hamburgu i pojechać do Lubeki żeby ją zwiedzić. Niestety w wypożyczalni w Hamburgu powiedziano nam, że nie mogą zrobić podmianki. Zostało nam wsiąść w pociąg i pojechać do Lubeki.

Na szczęście komunikacja w Hamburgu to bajka. Raz dwa dojechaliśmy z lotniska do centrum a tam po chwili siedzieliśmy w pociągu regionalnym. 

Dojechaliśmy do Lubeki, szybko wypożyczyliśmy auto i pędem polecieliśmy zwiedzać miasto. Kiedyś moja ulubiona nauczycielka historii powiedziała na lekcji, że Lubeka jest bardzo podobna do Gdańska. Utkwiło mi to w głowie i faktycznie – jest kilka podobieństw. Szkoda, że przez naszą głupią pomyłkę mieliśmy mniej czasu na łażenie po Lubece.

Z Lubeki ruszyliśmy z powrotem do Hamburga do którego wjechaliśmy w strugach deszczu. W Hamburgu mieliśmy pierwszy nocleg w bardzo dziwnym hotelu. W sumie to nie był dziwny tylko taki stary, zakurzony. 

Rano ruszyliśmy na zwiedzanie Hamburga. Niestety fatalna pogoda oraz to, że mieliśmy dosyć spory kawałek drogi przed sobą i jeszcze po drodze jedno miasto do zobaczenia sprawiło, że Hamburg zwiedziliśmy bardzo pobieżnie. Nie widziałam wieży Bismarcka którą bardzo chciałam zobaczyć, ani słynnej dzielnicy czerwonych latarni. Hamburg jest specyficznym miastem ale teraz mogę powiedzieć, że bardziej mi się podoba niż Monachium i w odróżnieniu od Monachium chciałabym do niego jeszcze wrócić.

Z Hamburga pomknęliśmy do Herfordu, a po drodze jeszcze zaliczyliśmy Lüneburg. Przepiękne miasteczko i gdyby nie to, że chcieliśmy w miarę wcześnie dotrzeć do Wujka to byśmy jeszcze połazili przepięknymi uliczkami.

Na trasie do Herfordu częśto mijaliśmy stojące na poboczu kampery. Na początku nie zwróciłam na nie uwagi ale potem zauważyłam, że coś jest z nimi nie tak. Po pierwsze co ich tyle stało,a po drugie dlaczego były oblepione serduszkami? Zapytałam o to Pana B. a ten jak nie ryknie śmiechem. To były burdeliki na kółkach….

Zanim wyruszyliśmy do Niemiec postanowiliśmy, że nie chcemy być uciążliwymi gośćmi, którzy siedzą tydzień na głowie. To nie te czasy kiedy się tak siedzi u kogoś bo gospodarze z reguły są zabiegani a po drugie kasa. Trzecia sprawa to chcieliśmy też coś po drodze zobaczyć – stąd nocleg w Hamburgu a na koniec w Bremie. Zaraz następnego dnia po przyjeździe do Herfordu wyruszyliśmy na cały dzień do Kolonii. Zawsze marzyłam żeby zobaczyć ten wielki, kolejowy most na Renie. Tak most a nie katedrę – bo ja uwielbiam mosty. Katedra oczywiście piękna ale…są piękniejsze, a most jest naprawdę niesamowity. Sama Kolonia taka trochę smutna, pełna socjalistycznych plomb i….podróżujących samotnie „dzieci” po 30 tce. 

Podróż do Kolonii i z powrotem zajęła nam cały dzień. Następny dzień postanowiliśmy spędzić z naszymi Wujkami (drugi Wujek dojechał z południa Niemiec) i zwiedzić Herford. Niewielkie miasteczko zeszliśmy bardzo szybko. Przy okazji posłuchaliśmy opowieści wujków z czasów ich bujnej młodości czyli jak to jednego nie wpuścili na dyskotekę bo jak to określił ochroniarz…”pijanych Turków nie wpuszczają”. Śmialiśmy się wszyscy z tego tekstu do rozpuku. Jeszcze trzy lata temu nie było tej głupiej poprawności politycznej. Teraz pewnie ktoś się oburzy, że jak tak ochroniarz mógł powiedzieć no i jak my się mogliśmy z tego śmiać. Szczerze? Cały czas się śmiejemy z tej sytuacji. Tak jak się śmiejemy kiedy wiecznie jesteśmy brani za Rosjan (może to te moje „złote” kolczyki).

Z Herfordu ruszyliśmy na Bremę z której lecieliśmy do Sztokholmu. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze wieżę Bismarcka. Ukryta głęboko w lesie, niestety zamknięta ale kolejna w mojej kolekcji.

Do Bremy dotarliśmy późnym popołudniem. Tak jak się nastawiałam na Lubekę tak bardziej mnie oczarowała Brema. Piękne miasto z cudownym Starym Miastem.

Brema to miasto kotów. Co krok można coś spotkać co ma kota. No tak a jak się tęskni za własnym to się widzi te koty wszędzie dookoła.

Zanim dotarliśmy do domu przeżyliśmy ciękie godziny w samolocie. Już na lotnisku wpadła nam w oko a raczej w ucho matka z trójką dzieci. Dwójka to były aniołki a trzeci najmłodszy – istny szatan. Darł ryja tak że go całe lotnisko słyszało. Kiedy okazało się, że lecimy tym samym samolotem zaczęliśmy się modlić żeby nie siedzieli koło nas. I co? Siedzieli przed nami. Kaszojad był tak wredny, że miałam ochotę go złapać i potrząsnąć. Wiem, że się nudził ale to co odstawiał na lotnisku to raczej nie było z nudów.

A jakby coś to już wiem, że dzieci nie są wiecznie grzeczne – Freja już też nam daje w samolocie popalić ale i tak jest w miarę ok.

Co z Niemiec najbardziej zapamiętałam? To, że WOS znaczy:

Zapamiętałam też strach kiedy siedząc sama przy stoliku w Kolonii zostałam zaczepiona przez „samotnie przybywające dziecko po 30 tce”. Strach bo pół roku wcześniej w Kolonii w czasie Sylwestra doszło do molestowań młodych dziewczyn. Czego chciał „młodzieniec”? Nie wiem bo zrobiłam jedną ze swoich odpychających min i burknęłam coś po polsku (to naprawdę działa w większości przypadków). Koleś się zmył ale szczerze mówiąc poczułam się nieswojo i od razu schowałam aparat do torby.