Grecja

Kreta przez tydzień.

Kreta gdzieś tam nam krążyła po głowie od dłuższego czasu. Pan B. co prawda był już na Krecie dwa razy, ale miał ochotę na więcej. Niestety ceny biletów wciąż były takie, że ta Kreta gdzieś tam szybowała w oddali.

Pewnego dnia patrzę, a tu ceny biletów poszybowały w dół. WOW lecimy na Kretę!

Cała podróż minęła nam w miarę spokojnie (pomijając fakt zaczepiającej zszokowanych Szwedów Frejki). Wylądowaliśmy, wzięliśmy auto i pomknęliśmy do naszego noclegu w Chania. 

Kreta zawsze mi się kojarzyła z Knossos i panią z cyckami na wierzchu. Nigdy nie oglądałam zdjęć z Krety, więc w sumie nie wiedziałam czego się spodziewać. Chania zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Piękna promenada nad morzem. Mnóstwo sklepików.

No i oczywiście kotów.

Chanię obeszliśmy jednego dnia. Podczas spaceru spotkaliśmy polskie małżeństwo z dwójką dzieci. Wybrali oni opcję, nad którą i my się zastanawialiśmy, czyli pobyt na Krecie zorganizowany przez Biuro Podróży. W przypadku kiedy ma się dzieci i nie tylko wtedy,  jest to bardzo wygodna forma podróży. Kretę zarówno wschodnią jak i zachodnią można zobaczyć z ITAKĄ

Następnego dnia mieliśmy jechać na jedną z bajkowych plaż Krety. Pan B. już tam kiedyś był na Elafonisi i strasznie zachwalał to miejsce. Nawet zestaw do piaskownicy kupiliśmy dla Bździągwy. To w końcu miała być jej pierwsza wizyta na plaży. Następnego dnia rano ruszyliśmy w drogę. W połowie trasy Pan B. zorientował się, że jedziemy nie tą trasą, co chcieliśmy. No trudno GPS jak zwykle zadecydował po swojemu. Jechaliśmy i włos nam się coraz bardziej jeżył na plecach. Nawigacja poprowadziła nas najszybszą trasą, która okazała się być trasą koszmarkiem. Nie miało znaczenia to, że tydzień wcześniej na Krecie szalała ulewa i trasa była zarzucona kamieniami. Trasa biegła cały czas brzegiem zbocza góry. W pewnym momencie okazało się, że jest zamknięta z powodu napraw i musieliśmy zjechać w jeszcze gorszy odcinek. Całe szczęście, że przed nami jechał jakiś tubylec i założyliśmy, że facet wie, co robi. Na miejsce dojechaliśmy z duszą na ramieniu. Wyszliśmy na plażę i…mało się nie poryczałam. Pizgało jak na Uralu. Wściekła stwierdziłam, że tutaj to trzeba było przyjechać z kurtką puchową. Już całkiem obrażona na cały świat stwierdziłam, że ok woda jest turkusowa, ale czy naprawdę warto było tłuc się niebezpieczną trasą taki kawał, żeby siedzieć na w sumie zwyczajnej plaży?

Kropkę nad i dołożyła Bździągwa, która za nic nie chciała dotknąć piasku. Mało tego, nie pozwoliła wejść do wody Panu B. Skończyło się tak, że po pół godziny z powrotem pakowaliśmy manele do auta. To jeszcze nie koniec tej opowieści. Pan B. obiecał mi, że ta trasa, którą będziemy wracać, będzie o wiele lepsza. Taka była lepsza, że w Chania wysiadłam z samochodu zielona. 

To był nasz ostatni dzień w Chania. Nazajutrz pojechaliśmy do Heraklionu. Szybki spacer po mieście dał nam obraz brzydkiego miasta. Chania zdecydowanie wygrywała. 

Kolejnego dnia, czyli w niedzielę, przekonaliśmy się, że to, że w Szwecji w niedzielę można zrobić zakupy, to nie znaczy, że tak jest na całym świecie. Wybrnęliśmy z sytuacji, ale była to dla nas lekcja na przyszłość, żeby sprawdzać, jak w danym państwie pracują w niedzielę. 

Jeżeli chodzi o Knossos, to jest to ciekawe miejsce. Co ja mówię, to obowiązkowy punkt dla każdego historyka. O Knossos będzie osobny wpis, więc napiszę tylko, że warto to miejsce zobaczyć.

Tak w ogóle to w Knossos można kupić bilet, na który można również wejść do muzeum w Heraklionie, w którym można zobaczyć znaleziska z wykopalisk w Knossos. 

Muzeum jest świetne. Jest w nim całe mnóstwo eksponatów i można zobaczyć figurkę wężowej bogini, coś, co chyba większość osób kojarzy z Kretą. 

W Heraklionie spędziliśmy dwa dni. Kolejne noclegi mieliśmy w Rethymno. Po drodze do tej nadmorskiej miejscowości zboczyliśmy, żeby zobaczyć niesamowite miejsce, czyli Monastyr Arkadia. Piękne miejsce z bardzo tragiczną historią. Jedno z najładniejszych miejsc sakralnych, jakie widziałam i które zasługuje na osobną opowieść.

Rethymno jakoś szczególnie nas nie porwało. 

Z tego miasteczka chyba najbardziej zapamiętamy knajpkę z domowym, kreteńskim jedzeniem prowadzoną przez przesympatyczne małżeństwo. Zapamiętamy je również dlatego, że zaczepiła nas tam starsza kobieta, która kiedy usłyszała, że jesteśmy z Polski, zaczęła sypać jak z rękawa tytułami polskich filmów. Przy okazji trochę nam opowiedziała o tym, co się działo na Krecie podczas II wojny światowej. Fajna dawka historii z pierwszej ręki.

Ostatniego dnia zawitaliśmy jeszcze na mały spacer do Chania. 

Niestety, żeby nie było zbyt różowo, to na koniec samolot przyleciał mocno spóźniony, a żeby było jeszcze ciekawiej, to kiedy już wszyscy siedzieli wygodnie w samolocie, jeden z pasażerów zrezygnował z lotu. Zrezygnował to szczegół, ale samolot musiał czekać, aż pracownicy znajdą w luku walizkę tego pasażera, potem znowu bagaż ułożą i…..wylecieliśmy prawie dwie godziny spóźnieni.