Macedonia z „przebojami”.
Kupując bilety do Niemiec pomyśleliśmy, że może teraz jest dobry moment na zwiedzenie Macedonii. W ten sposób trzy tygodnie po weekendzie w Klużu wyruszyliśmy do stolicy Macedonii.
W Skopje wylądowaliśmy późnym wieczorem. Stwierdziliśmy, że skoro lądujemy tak późno i bierzemy nocleg gdzieś w pobliżu lotniska to nie ma sensu wypożyczać auta w tym dniu. Niestety na miejscu okazało się, że na lotnisko podjeżdżają taksówki tylko jednej, zakontraktowanej firmy która ma stały cennik i musimy zapłacić za pięć minut drogi do motelu tyle co do samego Skopje. A cena do Skopje nie była mała. Ktoś mnie kiedyś nazwał tutaj na blogu wsiokiem który robi zadymy…dzięki temu, że się popultałam po polsku (macedoński ma wiele podobnych słów do polskiego języka) szef zmiany dał nam taksówkę za połowę ceny, którą zresztą wracaliśmy następnego dnia. Taksiarz rano jechał z domu na lotnisko, więc tak naprawdę nic na nas nie stracili.
Wypożyczyliśmy autko, które oczywiście sfotografowaliśmy z każdej strony i ruszyliśmy w kierunku Ohrydu. Po drodze zawinęliśmy do Tetova o którym czytałam trochę dziwnych rzeczy. W Tetovie mieszka bardzo wielu Albańczyków. Macedonianie sprzedają swoje domy i przeprowadzają się w rejony w których jest łatwiej z pracą. O Tetovie czytałam, że to inny świat, że Albańczycy zaczepiają, cmokają – coś jak w kraju arabskim. Nie lubię takich zachowań, ale chciałam zobaczyć słynny tetovski meczet.
Wjechaliśmy do Tetova i szczęki opadły nam w dół. Mieliśmy wrażenie, że nagle znaleźliśmy się w Maroko. Syf na ulicach i chodnikach. Mnóstwo aut trąbiących na siebie, kobiety w chustach na głowie. Oberwane i dziurawe chodniki. Po wyjściu z auta w nos uderzył mnie nieprzyjemny zapach mięsa – taki jaki w jest w rzeźni albo na targowiskach na których sprzedaje się surowe mięso które już sobie trochę poleżało. Meczet obeszłam dookoła i pomimo tego, ze pan siedzący przy drzwiach zapraszał mnie do środka to wiedząc, że Pan B. czeka w aucie na ulicy (nie mieliśmy gdzie zaparkować) i że w sumie nie jestem odpowiednio ubrana podarowałam sobie wejście.
Tetovo to był pierwszy przygnębiający portret Macedonii.
W Ohrydzie trochę pokręciliśmy się po ohrydzkich zaułkach, poszliśmy coś zjeść i zrobić zakupy, a potem podjechaliśmy pod zabukowany nocleg.
Czekaliśmy i czekaliśmy. W końcu udało nam się skontaktować z właścicielem noclegu i dowiedzieliśmy się, że… nie możemy spać u niego, ale jego znajomy ma też apartament i zaraz do nas podjedzie. Faktycznie po chwili pojawił się pan na rowerze, który kazał nam jechać za sobą. W sumie to się ucieszyliśmy, bo okazało się, że będziemy mieszkać bliżej centrum. Tutaj też mogliśmy zostawić auto na parkingu i spokojnie jeszcze pozwiedzać Ohryd. Mieszkanie też było niczego sobie. Niestety pan się chyba nie do końca przygotował na przejęcie gości, ponieważ w całym mieszkaniu nie było ani jednego ręcznika. Miałam też wrażenie, że jesteśmy obserwowani. Dziwne było to mieszkanie. W nocy przyśniło mi się, że do mieszkania wszedł facet który wynajmował nam mieszkanie i z tego wszystkiego obudziłam się. O dziwo Pan B. też się przebudził i wyznał mi, że miał wrażenie, że coś jest w mieszkaniu. To było naprawdę dziwne.
Następnego dnia obeszliśmy resztę Ohrydu.
Niestety na wzgórzu wykopalisk archeologicznych okazało się, że drzewa tak urosły, że przysłoniły piękny widok. Za to cerkiew wciąż miała klimat, a ja na pamiątkę kupiłam sobie zawieszkę ze św. Klimentem. Święty albo nas strzeże albo zaczął przynosić pecha, bo od tej pory dopadł nas wycieczkowy pech.
Z Ohrydu pojechaliśmy do Świętego Neuma i potem podjęliśmy decyzję, że jedziemy do Bitoli przez park Galiczica. Stwierdziliśmy, że to nie może być gorsza trasa od tej z Mostaru do Neum, więc na pewno damy radę.
Daliśmy radę, a widok na jezioro ohrydzkie był niezapomniany. Ten drugi na jezioro Prespa już nie zrobił na nas takiego wrażenia. Cóż po Hutovskich Błotach niewiele już nas zaskoczy.
Reklamowana Bitola okazała się brzydkim miastem pełnym żebrzących, cygańskich dzieci.
Prilep w którym mieliśmy nocleg był podobny. Szare, zniszczone i bardzo brudne miasto. Za to nocleg nam się trafił cudny u bardzo sympatycznej dziewczyny, która nam poleciła miejscową knajpę w której turystów to raczej nie uświadczy. W tym przydrożnym barze w której spotykali się kibice piłki nożnej było genialne jedzenie.
Następnego dnia zanim wyruszyliśmy w kierunku Skopje spróbowaliśmy podjechać do twierdzy prilepskiej i zdaje się, że był to duży błąd. Do twierdzy nie udało nam się podjechać i musieliśmy zawrócić. Obiecaliśmy sobie, że do Prilepu jeszcze wrócimy.
Po drodze do Skopje zahaczyliśmy o Kruszewo w którym jest park pamięci. Na Bałkanach jest całe mnóstwo takich parków. Są ciekawe ze względu na swoją architekturę.
Po drodze do Kruszewa zauważyliśmy psie budy. Na Bałkanach jest ogromny problem z bezdomnymi psami i kotami. Nikt się nimi nie zajmuje, nie dokarmia. Jadąc do Macedonii wiedziałam, że znowu będę chodzić z karmą i dokarmiać psie i kocie bidy.
Tego co zobaczyłam pod Kruszewem nie zapomnę do końca życia. Rasowy pies przykuty do łańcucha który powinien rzucić się na mnie, ale wolał jeść to co mu daliśmy. Zabiedzona suka z dwoma miotami. Plus stary i młody pies. Pilnowały jakieś bazy i głodowały.Te wolno chodzące na pewno gdzieś coś upolowały. Suka i rasowiec…pewnie już zostały zagłodzone na śmierć.
W nie najlepszym nastroju dojechaliśmy do deszczowego Skopje. Nocleg mieliśmy w pobliżu sądu w którym akurat odbywał się proces jakiegoś terrorysty. Dokoła była masa opancerzonych samochodów, a w górze kilka helikopterów.
Samo Skopje było zupełnie inne niż te które zapamiętałam. Teraz widziałam żebrzącego chłopca – może 9 letniego który palił papierosy, bezdomne zwierzęta, brud i…
albańskie napisy – nazwy ulic, znaków. WTF przecież to stolica Macedonii, a nie Albanii.
Z zakorkowanego Skopje popędziliśmy w wielkim stresie na lotnisko żeby zdążyć na umówioną godzinę oddania auta. Na lotnisku okazało się, że przedstawiciela firmy wypożyczającej auta nie ma. Polecono nam zostawić kluczyki na stanowisku obok i miało być ok.
Lot był o czasie tyle, że siedzieliśmy osobno. Ja obok małżeństwa macedońskiego, a Pan B. kawał z tyłu. Stwierdziliśmy, że i tak z reguły albo śpimy, albo czytamy albo słuchamy muzyki i nie musimy siedzieć obok. Tak jak się cały czas czułam dobrze, tak w czasie lotu coś mnie zaczęło kłóć w dole brzucha. Z ulgą przyjęłam fakt, że dolecieliśmy do lotniska i zaczęliśmy schodzić do lądowania. Niestety samolot nie zdążył dotknąć płyty lotniskowej kiedy zaczęliśmy się wznosić z powrotem. Wszyscy zaczęli się rozglądać i coraz głośniej pokrzykiwać. Niektórzy już łapali zasięg, więc telefony pikały. Moja sąsiadka zaczęła się drzeć, że trzeba wyłączyć telefony. Zaraz potem zaczęła głośno się modlić i płakać. Załoga nic nie chciała powiedzieć dlaczego nie wylądowaliśmy. Coraz więcej osób zaczynało panikować. Ja się najpierw prawie popłakałam, że nie siedzę z Panem B., potem sobie pomyślałam, że mam św. Klimenta w torbie i chyba nie po to go kupiłam, żeby teraz umierać, potem znowu zdenerwowałam się na zawodzącą nad uchem babę. Na koniec sobie pomyślałam, że a może polecimy na lotnisko Arlanda albo jeszcze lepiej Bromma i będziemy mieli bliżej do domu? Nawet byłam trochę zawiedziona, że po zrobieniu koła wylądowaliśmy na Skavsta. Okazało się, że w tym samym czasie co my lądował samolot amerykańskich sił wojskowych. Szkoda tylko, że załoga nie poinformowała o tym pasażerów.
To jeszcze nie koniec. W autobusie do Sztokholmu zaczęło mnie coraz bardziej boleć podbrzusze. W metrze ból rozlał się na pachwiny. Do domu ledwo doszłam i przez następne kilka dni ledwo wstawałam. Moje wiązadła macicy trochę się nadwerężyły…
Po kilku tygodniach Pan B. zauważył, że z karty zniknęło nam trochę kasy. Firma wypożyczająca auta pobrała sobie kaucję. Napisaliśmy do nich o co chodzi i okazało się, że pracownik dopatrzył się jakiegoś odprysku. Nie mieliśmy aż tak szczegółowych zdjęć. Nie wiemy czy to się stało kiedy pchaliśmy się w Prilepie do twierdzy, a może było to ukartowane. Dziwne było to, że nikt nas o niczym nie poinformował. Mieliśmy ubezpieczenie, więc nic nas to nie kosztowało. Dowiedzieliśmy się od znajomego Serba, że w Macedonii takie praktyki naciągania są bardzo częste i nawet nam zaproponował prawnika. Machnęliśmy na to ręką, ale następnym razem nie oddamy auta w ten sposób i zrobimy milion zdjęć z każdej strony. Tak, bo wrócimy do Macedonii. Nie widzieliśmy wszystkiego i chcemy dać jeszcze szansę temu pięknemu zakątkowi Bałkanów.