Italia,  Podróże

Toskania z Umbrią w tydzień.

Ta cała Toskania to od samego początku była jakaś dziwna.

Zaczęło się już przy bukowaniu noclegów. Znalazłam bardzo fajny i tani nocleg niedaleko lotniska w Pisa. Zabukowaliśmy go i po przyjściu potwierdzenia okazało się, że owszem mamy nocleg, ale…w przyszłym roku. Tani nocleg miał jeden haczyk – nie można go było odbukować ze zwrotem kasy. Popatrzyliśmy na siebie i stwierdziliśmy, że za rok też jedziemy do Toskanii, a teraz zmieniamy trasę i robimy tylko część Toskanii plus trochę Umbrii. W końcu nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Jak się okazało, to akcja z bukowaniem to dopiero był początek perypetii toskańskich. Na lotnisku Skavsta pech dał znowu o sobie znać. Auto zostawiliśmy na długoterminowym parkingu, z którego auto parkingowe zawiozło nas na lotnisko. Stanęliśmy w kolejce, żeby nadać bagaż rejestrowany i po jakieś chwili patrzę…a tu nie ma mojej podręcznej walizki. Pan B. szybko pobiegł na parking, a ja się już w myślach żegnałam z moimi i Frejki kieckami. Na szczęście walizka stała tak jak ją zostawiliśmy.

Lot nam minął szybko. Na lotnisku Pisa szybko załatwiliśmy sprawę z autem i dojechaliśmy na pierwszy nocleg.

Drugi nocleg mieliśmy w Poggibonsi i tu się zaczęły schody. Najpierw nie mogliśmy znaleźć wjazdu do miejsca w którym mieliśmy nocleg. Wjechaliśmy w końcu w strefę tylko dla mieszkańców i nagle stwierdziłam, że my chyba nie jesteśmy w Italii, ale w jakimś afrykańskim kraju. Architektura i owszem włoska, ale ludzie na placu…zero kobiet, sami mężczyźni i chłopcy o czarnym kolorze skóry, a panowie dodatkowo w sukienkach/koszulach nocnych. Nie powiem, żeby wywarło to na mnie pozytywne wrażenie. Po licznych historiach o gwałtach we Włoszech przez biednych uchodźców przebiegały mi po plecach ciary. Nocleg mieliśmy w samym sercu starego miasta, w bardzo starej kamienicy. Fajny nocleg, ale tak naprawdę nie dla pary z dzieckiem. Wąskie i strome schody, w środku bardzo zimno i tak…mroczno.

Następnego dnia spakowaliśmy się, zamknęliśmy drzwi na zatrzask i…na dole pod klatką zorientowaliśmy się, że w środku znowu została nieszczęsna walizka i siata z mnóstwem zakupów. Na szczęście właściciel niedaleko pracował i mógł podejść. Jak się później okazało Poggibonsi było najbardziej pechowym miejscem na tej wyprawie.

A my ruszyliśmy dalej, zwiedzając po drodze opuszczone opactwo, Sienę i Montepulciano. Na koniec dotarliśmy do hotelu, w którym mieliśmy nocleg na trzy kolejne noce. Po tym noclegu stwierdziliśmy, że hotele nie są dobrym pomysłem na nocowanie z dzieckiem – no chyba, że mają aneks kuchenny. W każdym razie Freja była zachwycona, mając nad łóżkiem włącznik światła. My już mniej kiedy chcąc zagrać wieczorem w karty i coś zjeść musieliśmy siedzieć w toalecie.

Hotel był na granicy Toskanii i Umbrii, więc następnego dnia ruszyliśmy na umbryjskie miasteczka. Po pierwszym stwierdziliśmy, że chyba wolimy Umbrię, po kolejnym już wiedzieliśmy, że Toskania jest przereklamowana. Umbria nas totalnie oczarowała pięknymi zakątkami i tym, że było w niej o wiele mniej turystów.

Jednym z moich historycznych marzeń było zawsze zobaczenie Asyżu. To co, że to święte miejsce, ale św. Franciszek to taka pozytywna postać, a do tego mam do franciszkanów sentyment. Niestety Asyż przywitał nas ścianą deszczu. Zwiedziliśmy go w szybkim tempie, po drodze poznając Polkę prowadzącą sklepik z włoskimi przysmakami i parę starszych Polaków, którzy tak jak my podróżowali na własną rękę po Italii. Deszcz przeszkodził nam również w zwiedzaniu Perugii, ale za to spotkaliśmy się z polską blogerką, która od dobrych kilkunastu lat mieszka w tym mieście. Dzięki Ewie i jej mężowi dowiedzieliśmy się mnóstwa ciekawych rzeczy o życiu w Italii.

Nasz przedostatni nocleg wypadł u właścicielki miejscowej lodziarni. Prawdziwa Włoszka z krwi i kości, twardą ręką wychowująca dwóch synów. Opieprzała ich przy nas nie patrząc na to czy to wstyd czy nie. Chłopaki chodziły jak w zegarku i jeszcze w matkę patrzyli jak w święty obrazek. Później dowiedziałam się, że we Włoszech to normalne i nikt nie patrzy na północnoeuropejskie modele wychowawcze, które kreują życiowe kaleki z depresjami od niczego. Właścicielka noclegu zapowiedziała nam, że absolutnie mamy nie hałasować wieczorem po czym…do 23 słyszeliśmy jej pokrzykiwania na górze i grający głośno telewizor. To była postać, którą na długo zapamiętamy. Tym bardziej zapamiętamy, że jeden z jej synów został moim modelem –  tutaj o sesji Francesco.

Ostatniego dnia zwiedzaliśmy Florencję. Wielkie szumiące miasto, pełne turystów z całego miasta. Kto by pomyślał, że za kilka miesięcy tłumy pozostaną wspomnieniem. Niestety te tłumy i przeciskanie się pomiędzy ludźmi a samochodami ujęły nieco uroku temu pięknemu miastu. W każdym razie po raz kolejny stwierdziliśmy, że Italia to Italia i chcemy więcej.

Ostatni nocleg mieliśmy u dziewczyny, która…była zakochana w Skandynawii. Tak więc spaliśmy w łóżku, które miało taką ramę jak nasze domowe. Freja miała łóżeczko i pościel z IKEA i ogólnie w większości wszystko było z IKEA. Do tego zimno jak w Skandynawii, więc jakbyśmy byli w domu tylko…u nas w domu jest bardzo ciepło.

Na koniec jeszcze posmakowaliśmy południowego chaosu na lotnisku (gdybyśmy pojechali jeszcze zwiedzać Pizę, to na bank byśmy nie zdążyli na samolot). 

To jeszcze nie koniec włoskiego pecha. Po jakimś czasie przyszedł email z wypożyczalni samochodów. Dostaliśmy mandat za wjazd w strefę starego miasta w Poggibonsi…

I to by było na tyle toskańskiej przygody.

2 komentarze

  • PT

    Zawsze rano sprawdzam czy jest nowa relacja i Jak zwykle doceniam wkład pracy w pisanie relacji -:).

    • Agnes Wieckowska

      Dziękuję! Ostatnio trochę zaniedbałam bloga, ale się poprawię! A o czym Pan najbardziej lubi czytać?

Discover more from Agnes na szwedzkiej ziemi

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading