Toskańska sesja małego Francesco.
Zawsze na każdą wyprawę zabieram ze sobą sprzęt fotograficzny. Zawsze zabieram, ale zazwyczaj nie mam czasu na inne zdjęcia niż architektoniczne.
Tym razem w Toskanii było trochę inaczej. Z reguły każdy nocleg mamy w innym miejscu czasami w hotelu, a czasami w wynajmowanym apartamencie. W jednym z toskańskich miasteczek wynajęliśmy lokum u włoskiej rodziny. Takiej prawdziwej włoskiej rodziny jak z filmów.
Nie widzieliśmy ojca rodziny, ale mamuśka nam „wystarczyła” (w pozytywnym znaczeniu). To była taka prawdziwa włoska mamuśka trzymająca wszystko w garści, a przede wszystkim swoich dwóch synów. Dyrygowała wszystkimi równo. Naszą Freję zaraz zgarnęła na kolana i w minutę stała się ukochaną ciocią. Kobieta mogła być w moim wieku. Niesamowita osobowość, a do tego uroda przy której trochę mi nie pasowały jej tlenione na blond krótkie włosy. Za to olbrzymie oczy którymi przewiercała człowieka na wskroś…dosłownie powalały na ziemię.
Synowie – jeden nastolatek, a drugi zdaje się 9 latek byli musztrowani od góry do dołu. Starszy – ulubieniec mało przy nas w łeb nie dostał. Matka przygotowuje go to przejęcia interesu rodzinnego jakim jest lodziarnia z kawiarnią. Niestety coś tam mu nie szło przy robieniu dla nas kawy i dostał niezły opierdantus. Trochę mi się go szkoda zrobiło, bo tak przy obcych dostać ochrzan od matki to nie jest fajne. Z drugiej strony synów trzeba trzymać krótko, a do Toskanii najwyraźniej nie dotarła jeszcze moda na wieczne tłumaczenie które każdy nastolatek wpuszcza jednym uchem, a wypuszcza drugim.
Chłopaki jak na prawdziwych Włochów przystało mieli ciemne włosy i oczy. Mnie wpadł w oko młodszy. Pewnie też dlatego, że mało z siebie nie wyskoczył kiedy zobaczył Freję. Przytulał ją, podarował maskotkę, a na koniec przyniósł swojego kotka. Wyjechać od nich nie mogliśmy. A ja tak się przyglądałam małemu Francesco, że aż postanowiłam wyciągnąć aparat. Najpierw zapytaliśmy mamuśki chłopca czy nie będzie miała nic przeciwko. Powiedziała, że absolutnie nie. Na nasze opowieści o tym, że w Szwecji to nie do pomyślenia, bo pedofilia itd. odpowiedziała, że ona pochodzi z Sycylii, a tam jest tak, że najpierw się strzela, a potem zgłasza na policję. Cóż mieliśmy powiedzieć? Złych zamiarów nie mieliśmy, a chłopak będzie miał jakąś pamiątkę. Szkoda tylko, że tego dnia zrobiło się zimno i zdjęcia na szybko zrobiliśmy w lodziarni. Myślę, że i tak było warto. Najbardziej mi się z tego wszystkiego podobało to, że dogadaliśmy się bez znajomości języka angielskiego (Mały jeszcze się nie uczy obcych języków). Z dziećmi zawsze wszystko jest o niebo łatwiejsze.