Szwecja na co dzień

U logopedy czyli dlaczego mam dziwne przecinki.

Właściwie to powinnam zacząć od kolejnego kursu szwedzkiego o którym jeszcze nie pisałam, ale musiałabym się jeszcze cofnąć do wcześniejszych wydarzeń sprzed kursu – zacznę więc od końca czyli od logopedy.
Kilka miesięcy temu jakiś troll napisał mi pod postem – chyba z braku argumentu do swoich zarzutów, że skończyłam studia filologiczno-historyczne, a przecinki źle stawiam – albo wcale. Taa gwoli ścisłości – w Gdańsku już dawno historia oddzieliła się od filologii. Historia to nie jest kierunek filologiczny. Dyslektyk filologii raczej nie skończy – jest mała szansa, że w ogóle dostanie się na taki kierunek. Historię może skończyć każdy – zwłaszcza w dobie komputerów. Historia posiada nie tylko specjalność nauczycielską. Można wybrać specjalność ogólną, muzealną lub archiwistykę – tak było za moich czasów, teraz są jeszcze inne.
Nie zmienia to faktu, że była to kropla która przepełniła czarę którą napełnił kurs szwedzkiego i wspomnienia z podstawówki. Prawda jest taka, że zawsze dostawałam słabe oceny z dyktand i wypracowań. Zawsze pokreślone na czerwono z masą błędów. Do tego problemy z matematyką. Szybko wylądowałam w gronie słabeuszy pomimo tego, że nadrabiałam świetnymi ocenami z historii i geografii. Żaden z nauczycieli nie zainteresował się czy coś jest może nie tak ze mną bo przecież łatwiej było ładować dwóje.
W średniej szkole było podobnie czyli kompletna zlewka ze strony polonisty. Przed maturą do tego podpadłam wypowiadając się na temat sensowności chodzenia na przedstawienia pt. „zapchaj dziura” . Taaa dostało mi się potem za to w dwójnasób. Na studiach generalnie nikt już na takie rzeczy nie zwracał uwagi – jeden z wykładowców czepiał się tylko mojego pisma. W każdym razie żyłam sobie kilkadziesiąt lat jako dziwoląg, który pochłania książki, ale nie potrafi dobrze pisać. To nie jest normalne, że myli się litery, cyfry, a już kompletnie dziwne jest zjadanie liter w wyrazach. W Szwecji wróciły do mnie wspomnienia z podstawówki. Zaczęłam kursy szwedzkiego. Niby szło mi dobrze ale….z wypracowań dostawałam słabe oceny. Wkurzało mnie to, ponieważ słabsze osoby ode mnie dostawały lepsze noty (pomijając fakt pochodzenia z pewnych, faworyzowanych krajów). Moje błędy wynikały z tego, że nauczyciel często nie mógł doczytać co napisałam, albo zaliczał mi jako błąd przekręcenie litery w wyrazie czy jej brak – w nauce języka obcego takie pierdoły mogą mieć duże znaczenie. W każdym razie kolejny poziom udało mi się zaliczyć. Kolejnego już nie dałam rady, ale to temat na oddzielny post. Niestety przez cały kurs nikt się nie zainteresował o co chodzi z moją pisownią. Sama w końcu zaczęłam zastanawiać się i szukać w necie co to może być. Zrobiłam sobie test dyslektyka i wyszło…..że mam dysleksję. I co taka, stara baba może zrobić z takim problemem? Stare baby idą do lekarza pierwszego kontaktu, który wysyła do poradni logopedycznej prośbę o konsultację. Poradnia po jakimś czasie (ja czekałam tydzień) dzwoni żeby umówić na termin.

Na wizytę oczywiście pojechał ze mną Pan B. ale pierwszy raz w życiu dostałam też z urzędu tłumacza. Nigdy więcej tłumaczy!

Przychodnia do której zostałam skierowana znajduje się w samym centrum Sztokholmu.

Przychodnia zajmuje jedno piętro – właściwie połowę i widać, że to głównie dzieci ją odwiedzają. No czułam się tam trochę dziwnie – tak nie na miejscu.

Bałam się tej wizyty – że będę musiała odpowiadać na osobiste pytania przy jakimś tłumaczu. Logopedka okazała się przemiłą osobą. Wiedząc, że jestem z Polski i nie mówię po szwedzku w stopniu zaawansowanym, mówiła do mnie powoli i bardzo wyraźnie. Na początku siedział ze mną Pan B. ponieważ tłumaczka spóźniała się. Odpowiadał na podstawowe pytania – czyli m.in. dlaczego nikt w szkole podstawowej i średniej nie wyłapał u mnie wady. To pytanie na wizycie pojawiało się kilka razy. Kobieta nie mogła pojąć jak szkoła może tak olewać dzieci. Po dłuższej chwili pojawiła się tłumaczka. Uprzedziła mnie, że wszystko jest objęte tajemnicą, ale i tak jakoś nie czułam się komfortowo odpowiadając na osobiste pytania przy jakieś, obcej babie. Druga sprawa, to nie podobało mi się jej tłumaczenie – czasami uprzedzałam ją i sama odpowiadałam bo już ze złości nie wytrzymywałam i wolałam powiedzieć z błędami. Wizyta była bardzo długa – musiałam coś napisać, coś opowiedzieć – najgorsze były działania w pamięci.

Gdzieś w połowie, tłumaczka oświadczyła, że ma następne tłumaczenie i musi uciekać. Trochę się zdziwiłam, ponieważ badanie miało jeszcze trwać dobrą godzinę. Po kiego grzyba w ogóle była ze mną ta baba? Lepiej gdyby to Pan B. był przy mnie. Tak więc na koniec zostałam sama. Na szczęście zostały nam testy przy komputerze ale końcowa rozmowa już nie była taka prosta. Tak, jestem dyslektykiem – zdolnym dyslektykiem. Pochłaniając gigantyczne ilości książek wypracowałam sobie zdolność wypowiadania się i szybkiego czytania. Zasady ortografii wzięłam na logikę wspomagając się wykuciem na pamięć – to samo z gramatyką. Niestety z matmą już tak dobrze nie było, ale jakoś dawałam radę.

Przy drugiej wizycie zostałam przeszkolona z programu do ćwiczeń pisowni. Program jest świetny ponieważ dzięki niemu jednocześnie mogę podszkalać się ze szwedzkiego. Każda z wizyt kosztowała mnie 100 koron i szła na konto darmowego ubezpieczenia (po osiągnięciu określonej sumy mamy przez pół roku darmowe wizyty).
To jeżeli chodzi o takie egzemplarze jak ja. Z dziećmi jest trochę inaczej. Od razu podkresle, że tutaj też ma wpływ to do jakiej szkoły chodzi dziecko – w jakiej dzielnicy. Wychwycenie dysleksji i innych nieprawidłowości należy do nauczycieli. W zależności od zasad panujących w danej placówce zawsze informuje się o zaistniałym problemie rodziców. Kolejnym krokiem jest skierowanie dziecka do poradni. Najczęściej szkoła to bierze na siebie. Rodzice muszą tylko zawieźć dziecko na badanie. Jeżeli zostanie stwierdzona dysleksja to szkoła musi zapewnić takiemu dziecku  pomoc- czyli dodatkowe zajęcia. Niestety zdarza się i tak, że szkoła zostawia wszystko na głowie rodziców czyli to głównie rodzice muszą w domu ćwiczyć z dzieckiem.

A teraz na koniec moje 5 groszy. Czy mając dysleksję powinnam prowadzić bloga? A czy robię aż tak rażące błędy? Każdy tekst sprawdzam kilka razy – często Pan B. wyłapuje u mnie błędy, które szybko poprawiam. Jeżeli chodzi o przecinki….tak naprawdę nie znam osoby, która by je stawiała prawidłowo. Błędy robią wszyscy – nawet osoby, które uważają, że piszą super poprawnie. Co powiecie na posty pisane bez polskich znaków? Ja nie mam problemu żeby sobie przestawić klawiaturę. Mimo mojego wrednego charakteru szanuję moich czytelników i staram się pisać poprawnie. Ucieszę się również jeżeli zamiast wyśmiewać się ze mnie ktoś mi wskaże błąd żebym mogła go poprawić. A poza tym mam papierek i trolle mogą mnie cmoknąc w zadek!

3 komentarze

  • Izabela Bilska

    Ja ze zdumieniem odkryłam ,że Szwedzi używają o wiele mniej przecinkòw i czasem odnoszę wrażenie ,że moi nauczyciele w Szwecji próbują skracać moje zdania:-)
    Twoje wpisy są fajne,nic nie zmieniaj:-)!

  • Kapsel

    Hej,
    moim zdaniem, masz całkiem lekką klawiaturę. Fajnie się czyta to, co piszesz. Nie rzuciły mi się w oczy szczególne błędy. Jest dobrze. Natomiast brak polskich znaków bardzo by mi przeszkadzał, pewnie bym nie czytała. W każdym razie, po blogu nie widać dysleksji. Gratulacje.

Discover more from Agnes na szwedzkiej ziemi

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading