Izrael

Wyprawa do Izraela i Jordanii cz. II.

Zanim wyruszyliśmy na dalszy podbój Izraela zwiedziliśmy jeszcze dwa miejsca w Jerozolimie. Wyruszyliśmy o barbarzyńskiej porze czyli o 8 rano. Było to podyktowane m.in. tym, że tego dnia zwiedzaliśmy Wzgórze Świątynne należące do muzułmanów. Aby wejść na teren wzgórza trzeba swoje odstać w całkiem długiej kolejce. Do tego wyznaczone są godziny w których można zwiedzić to miejsce. Są pory dnia (w piątek również nie można tam wejść) w którym innowiercy nie mają wstępu na teren należący do muzułmanów. Do tego wszystkiego przechodzi się przez kontrolę na której strażnicy patrzą czy oprócz niebezpiecznych materiałów/narzędzi nie wnosi się przedmiotów religijnych. Nie wolno tam wnieść pisma świętego, a medaliki i krzyżyki trzeba schować tak żeby nie były widoczne. Oczywiście turyści mogą poruszać się tylko po ściśle wyznaczonym terenie.
Spod Złotej Kopuły przebiegliśmy się do innego świata czyli pod Ścianę Płaczu. Klimat niesamowity tylko trzeba uważać żeby niechcący nie zawędrować nie do swojej strefy modłów. Taa tu również jest podział na strefę męską i żeńską.
Z Jerozolimy popędziliśmy do Tel-Avivu, którego zwiedzanie wyglądało tak, że przejechaliśmy się ulicami tego miasta i to by było na tyle. Zobaczyliśmy wielkie nic. Trochę lepiej było z Jaffą, która obecnie jest częścią Tel-Avivu. Niestety szmat czasu zabrało nam zwiedzanie kolejnego kościoła – przez to mieliśmy dosłownie chwilę na przejście się cudnymi uliczkami.

Taa przez kościółek nie starczyło już nam czasu żeby zatrzymać się przy akwedukcie w Cezarei, a park archeologiczny przebiegliśmy w ekspresowym tempie.

Z Cezarei ruszyliśmy na Nazaret w którym dostaliśmy chwilę wolnego na jedzenie.Standardowo grupa została zaprowadzona do jakieś jadłodajni w której mieli dostać rabat na posiłek. Później w autobusie były zresztą żale ponieważ komuś policzyli jedzenie po normalnej cenie, a większość narzekała, że było niesmaczne. My już znaliśmy standardy takiego, poleconego jedzenia więc poszliśmy dalej i trafiliśmy do przyzwoicie wyglądającej kebabiarni. Mi to aż oczy błysnęły na ilość dodatków, które oprócz tego, że dostaliśmy w bule z mięsem mogliśmy nałożyć sobie na osobny talerzyk. No to jak szaleć to szaleć. Niestety łakomstwo nie popłaca. Pan serwujący kebaby zapytał jakie chcę sosy – no to ja jak zwykle, że ostre. To dał mi ostrego. Przy barze sałatkowym stały jeszcze dodatkowe sosy. Sosu nigdy w kebabie za wiele więc postanowiłam jeszcze sobie dowalić sosiku. Pan widząc to wskazał mi na jeden z sosów, że niby jest najlepszy. No to ja ja tym sosem pach po kebabie. A co sobie będę żałować! Wyszliśmy na zewnątrz do stolika i zaczęliśmy jeść. Ugryzłam i gwiazdy stanęły mi przed oczami. Te sosy, które sobie zaserwowałam były naprawdę mega ostre. To sobie dobrze zrobiłam. Byłam już jednak tak głodna, że jadłam tego kebaba pomimo tego, że łzy mi z oczu leciały – a jeszcze do tego większość warzywek które wzięłam była też ostra! No ale kebab pierwsza klasa.
Po posiłku popędziliśmy w kierunku Bazyliki, która okazała się kolejnym, współczesnym paskudztwem. Jeżeli ktoś nie jest religijny i nie zwiedza Izraela pod kątem miejsc biblijnych to może sobie z czystym sercem odpuścić Nazaret w którym kompletnie nic nie ma. Do tego to jedno z najbrzydszych miast jakie widziałam.

Ogólnie mówiąc Nazaret nie był nam przychylny. Najpierw ten mój kebab, a potem kiedy siedzieliśmy pod Bazyliką komentując jej paskudną architekturę jakiś złośliwy gołąb albo inne ptaszysko narobiło Panu B. do kaptura bluzy. Musiało się bydle odwrócić dupą i akuratnie wcelować w kaptur biednego Pana B. Z drugiej strony dobrze, że nie na głowę Pana B. a co gorsza moją.

Tego dnia mieliśmy nocować praktycznie przy granicy z Jordanią, a „po drodze” jeszcze był Jardenit, który również wyobrażałam sobie inaczej. Szczerze? Zero biblijnego klimatu – jedna wielka komercja. Zanim dojdzie się do miejsca gdzie rzekomo działał św. Jan trzeba przejść przez łapacza frajerów czyli wielki sklep z bardzo drogimi pierdołami. Samo miejsce….kolejne do odpuszczenia.
Nocleg, a właściwie dwa mieliśmy spędzić w żydowskim hotelu w Tyberiadzie. Podkreśliłam, że żydowskim ponieważ w tym hotelu serwowano koszerne jedzenie. Całkiem niezłe zresztą. Następnego dnia cała grupa miała dzień dodatkowo wykupionych atrakcji czyli Wzgórza Golan, zwiedzanie winnicy oraz obiad na którym serwowano rybę św. Piotra. My sobie podarowaliśmy te mega drogie atrakcje. Wzgórza to wiadomo wielkie nic, winnicy w Mołdawii nie da pobić jakaś izraelska winniczka, a ryba św. Piotra to nic specjalnego (ma strasznie dużo ości czego ja nie znoszę). My za to mieliśmy połowę dnia na zwiedzanie Tyberiady, która była dla nas o wiele większą atrakcją.

Za to po południu dołączyliśmy do grupy, która właśnie kończyła rybny posiłek (wiele osób narzekało, że niewarte tej ceny). Zanim jednak to nastąpiło wkurzyła mnie jedna osoba z wycieczki. Ja mam tak, że jak ktoś mi przydzieli miejsce to choćby był cały autobus wolny to będę siedziała na swoim miejscu. Na wycieczce zazwyczaj zostawia się jakieś rzeczy w autobusie (książki, poduszki) itd. No więc weszliśmy z Panem B. do pustego autobusu i patrzymy a tam jakieś obce rzeczy leżą na naszych miejscach. Ktoś sobie usiadł i pal licho, że siedział – nie ubyło nam od tego tych miejsc, ale kurczę dlaczego pozostawiał masę swoich rzeczy? Nie namyślając się długo, przełożyłam te rzeczy na siedzenie za mną – bo co miałam to ściskać w rękach? Siatkę na bagaż podręczny miałam zapchaną własnymi rzeczami.
Obiad grupy był w restauracji nad jeziorem Galilejskim. Jezioro – w stylu jezior w Polsce. Trawiasty i błotnisty brzeg i co nas zdziwiło, to to że plaża należąca do restauracji była tak zaśmiecona. Poczekaliśmy chwilę na maruderów i zaczęliśmy pakować się do autobusu. W środku zajęłam swoje miejsce i zaczęłam czekać kto się ujawni z tym, że siedział na naszych miejscach. Zrobiło się z tego wszystkiego zamieszanie, ponieważ osoba która siedziała za mną zaczęła rozpytywać czyje to rzeczy leżą na jej miejscu bo chętnie przygarnie wino. W tym momencie to autobusu weszła Pani Przekupka i zaczęła krzyczeć, że to jej rzeczy. Babsko siedziało praktycznie na przeciwko nas i nie mogło zabrać swoich rzeczy na swoje miejsce? Myślało, że zrezygnujemy z dalszego zwiedzania, czy co? No ale to nie był koniec akcji z Panią Przekupką.

Tego dnia mieliśmy zaplanowane trzy, współczesne kościoły związane z biblijnymi wydarzeniami. Pierwszy położony był nad samym brzegiem Jeziora Galilejskiego gdzie zobaczyliśmy zupełnie inną plażę i fantastyczne formacje skalne.

Do drugiego z Panem B. nawet nie podeszliśmy. Trzeci znajdował się w Kafarnaum i wyglądał jak paskudny statek kosmiczny. Tyle, że można w nim zobaczyć ruiny domu św. Piotra ale nie weszliśmy tam ponieważ ja miałam na sobie podkoszulkę na ramiączkach, a druga sprawa resztki jakieś lepianki to dla nas, bezbożników żadna rewelacja. Za to ruiny obok to już inna bajka. Niestety nie dosłyszeliśmy, że to pozostałości po starej synagodze więc kiedy ktoś zaczął wrzeszczeć nie załapaliśmy o co chodzi i że to chodzi o nas. Wrzeszczał zakonnik i to na mnie, że miałam czelność wejść do ruin z odkrytymi ramionami. Wspaniale! Musiałam się zawinąć i wyjść z pozostałości świątyni tak nawiasem zburzonej przez chrześcijan. Dodam jeszcze, że nie ma dowodów na to, że w tym miejscu faktycznie był dom św. Piotra, ale biznes jest biznes i ludzie chętnie płacą za wstęp na teren parku.

Na koniec mieliśmy okazję przejść przez kibuc (syf i malaria) położony nad brzegiem Jeziora Galilejskiego.

Tam czekała na nas łódź którą mieliśmy dotrzeć do Tyberiady. Gdzieś mi uciekł ten szczegół podróży i nie powiem żebym była zachwycona wodną podróżą. Na łodzi musiał być odstawiony show z puszczeniem polskiego hymnu narodowego, a potem zaczęły się tańce z przytupem. A mnie coraz bardziej było niedobrze. Już idąc przez kibuc zaczęłam się słabo czuć. Na łodzi pod wpływem bujania i strachu przed wodą o mało nie puściłam pawika. Dałam radę ale ledwo zeszłam z tej łodzi co zresztą można zobaczyć na załączonym zdjęciu na którym tak jakoś pechowo uchwycił mnie jeden z uczestników wycieczki – Pan M. z którym dotąd mamy serdeczny kontakt (bardzo nas zbliżyła niechęć do Pani Przekupki). Jak się okazało zwyczajnie czymś się zatrułam. Najpierw obstawiałam ostrego kebaba z Nazaretu ale po przemyśleniu i kalkulacji czasowej stwierdziłam, że to musiało być hotelowe jedzenie. Na szczęście następnego dnia wszystko już było ok.

A następny dzień zaczął się niezłą akcją na granicy z Jordanią w której główną rolę odegrała Pani Przekupka, ale o tym już za rok.

Discover more from Agnes na szwedzkiej ziemi

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading