Rumunia

Kierunek Bukareszt.

Gdzieś tak w marcu w trakcie zajęć na kursie szwedzkiego zadzwonił do mnie Pan B. Sprawa była pilna czyli promocje na bilety lotnicze. Jednogłośnie ustaliliśmy, że chcemy lecieć do Bukaresztu. Pan B. szybko kupił bilety na początek kwietnia i zaczęło się wielkie odliczanie.

W końcu nadeszła godzina zero. Już na lotnisku zaczęło się tzw. kino. Rumuni to bardzo dziarski naród. Charakterki zaczepne mają podobne do naszych polskich. Prawdopodobnie dlatego nas lubią bo jesteśmy do siebie podobni – z wyglądu również. Tak, Rumuni jakoś specjalnie nie odróżniają się od nas – no może Ci z niektórych regionów typu Wołoszczyzna. Tak, bo Rumuni to nie Romowie/Cyganie. Powtarzam to do znudzenia i będę to robić nadal.

Jeżeli chodzi o Cyganów to już na lotnisku dało się zauważyć, że Rumunia to kraj w którym faktycznie jest ich sporo. Wszyscy obładowani siatami z IKEA w których wieźli np. dywany i chodniki. Nie dało się też nie zauważyć, że Szwedzi pozwalają im na więcej. Jeden Rumun miał trochę za dużą walizkę. Zaczął się trochę wściekać bo nie chciał zapłacić. Skończyło się tak, że przyszły odpowiednie służby i pana wyprowadziły na zewnątrz. Idący za nim Cyganie zostali bez problemu przepuszczeni chociaż mieli wielkie torby. Za to w samolocie nie dało się nie zauważyć jaką niechecią do Cyganów pałają Rumuni. Szczerze? W sumie to się nie dziwię bo Rumuni doskonale sobie zdają sprawę jaką im „reklamę” zrobili Cyganie. Wystarczy zapytać przeciętnego Polaka kto to jest Rumun.

Wylądowaliśmy na lotnisku i zaczęły się schody. Już wcześniej od znajomych wiedzieliśmy, że z lotniska najlepiej jest wziąć taksówkę. Przyjechaliśmy dosyć późno i komunikacja miejska raczej nie wchodziła w grę. Taksówki w Rumunii są bardzo tanie więc spokojnie można sobie na nie pozwolić. Tak, tylko to nie jest takie proste. W Bukareszcie żeby zamówić taksówkę trzeba to zrobić przez automat. W tym automacie można sobie wybrać korporację – są takie co biorą mniej i takie co biorą więcej. Wszystko super tylko w dniu kiedy my przyjechaliśmy weszły jakieś nowe przepisy na identyfikatory dla taksówek. Zamówienie taksówki graniczyło z cudem. W końcu nam się udało. Jadąc już do naszego noclegu dowiedzieliśmy się, że wszyscy taksiarze wiedzieli o tych nowych przepisach ale czekali na ostatnią chwilę z wyrobieniem nowych identyfikatorów. Skończyło się tak, że połowa taksówek nie miała tych identyfikatorów i nie mogła brać zleceń z lotniska i stąd problemy z zamówieniem taksówki.

Dotarliśmy do naszego noclegu który znajdował się w samym centrum Bukaresztu. To jest dopiero historia. Aby dostać się na klatkę schodową potrzebny był kod. My ten kod dostaliśmy. Klucze do mieszkania mieliśmy odebrać u stróża bo tak go chyba można nazwać. Stróż siedział a raczej spał w swojej kapciorze która znajdowała się zaraz przy wejściu do klatki. Podobno w Rumunii to całkiem normalne taki stróż na klatce. Czy ten stróż coś robi oprócz siedzenia w kanciapie albo przed klatką (w dzień siedział na krzesełku przed wejściem do klatki schodowej) to ja nie wiem. W każdym razie grzecznie zapukaliśmy i z kapciory wyjrzał stróż o facjacie niezłego zakapiora. Burknął coś pod nosem i dał nam klucze. Z tego co zrozumieliśmy mieszkanie było na samej górze. Wjechaliśmy na górę archaiczną windą która wyglądała tak jakby się miała zaraz rozlecieć. Weszliśmy po schodach na najwyższe piętro i….dupa ani jeden klucz nie pasował. Próbowaliśmy po kilka razy i na koniec stwierdziliśmy, że cieć nam chyba dał złe klucze. Pan B. zjechał na dół i po chwili wrócił mówiąc, że to nie to mieszkanie. Ups….czyli dobijaliśmy się do nie tego mieszkania co trzeba. Na szczęście nikogo akurat w nim nie było bo na bank byłaby niezła afera.  Dostaliśmy się do naszego mieszkania – całkiem niezłego zresztą i szybko wyszliśmy żeby jeszcze poszukać jakiegoś sklepu. Po drodze zapytaliśmy o drogę jakiegoś chłopaka. Pokierował nas, a na koniec ostrzegł przed Cyganami. Po chwili wiedzieliśmy dlaczego. Było naprawdę późno – północ, a na ulicach grasowały cygańskie wyrostki. Dzieciaki które mogły mieć najwyżej 12 lat. W Albanii widziałam co takie cygańskie dzieci potrafią zrobić. Szybko załatwiliśmy co trzeba i zwinęliśmy się do domu.

W Bukareszcie mieliśmy być tylko weekend. Szczerze mówiąc jest to zbyt mało. Bukareszt może nie jest zbyt okazały ale mimo to oferuje wiele atrakcji. Ma wiele ciekawych muzeów. My nie zaliczyliśmy ani jednego. Prawdę mówiąc był to wyjazd bardziej towarzyski i łazikowy. Pierwszego dnia na śniadanie umówiliśmy się z naszymi znajomymi którzy już nie są naszymi znajomymi. Nie, tym razem to nie ja się obraziłam i sama też nikogo nie obraziłam. Jeżeli zaglądacie na mój fp to wiecie, że za jedno zdanie zostałam usunięta ze znajomych przez dobrych kilkanaście osób. Usunęli mnie za rzekome poglądy które nie są moimi poglądami. Byli znajomi z Bukaresztu są właśnie w tej grupie. Przykro że osoby głoszące tolerancję same tak naprawdę są nietolerancyjne. W każdym razie nieważne. Jeszcze milion razy ktoś mnie wywali za głupotę ze znajomych, a takie łatki które się mi przypina są po prostu komiczne. Wracając do tematu…

Cały ten dzień praktycznie przełaziliśmy. Trafiliśmy m.in. na bitwę na poduszki.

Podziwialiśmy piękne ścieżki rowerowe (tylko rowerzystów coś nie było widać) i generalnie to, jak Bukareszt odżywa po latach niszczenia go przez Ceaușescu.

Niestety takie miejsca jak piękny pasaż pomimo odnowienia mają lata świetności za sobą. Zwyczajnie brak im życia.

Podziwialiśmy również sposób parkowania aut. Ach ta południowa fantazja.

Obowiązkowo zaliczyliśmy zdjęcie z Drakulą i wilczycą. Jakbyście nie wiedzieli to Rumunii są potomkami starożytnych Rzymian. Szydzę trochę ale oni naprawdę dorobili sobie taką historię. Polecam poczytać o tym narodzie bo to naprawdę ciekawy kraj z fascynującą historią.

Do Bukaresztu pojechaliśmy nie tylko spotkać się ze znajomymi, zwiedzać, kupować wina ale też się nażreć. Tak nażreć się do nieprzytomności bo rumuńska kuchnia jest genialna. W tym celu znaleźliśmy sobie knajpkę – sieciówkę. Kawał drogi od nas. Szliśmy i szliśmy. Warto było ale potem okazało się, że o wiele bliżej nas jest inny lokal tej sieciówki.

Następnego dnia czekało nas znowu dużo chodzenia. Dzień rozpoczęliśmy w knajpce która kompletnie nie wyglądała na knajpę. Znajdował się ona w starej willi którą podobno kiedyś zajmowały służby bezpieczeństwa. Jeżeli tak to nie wiadomo co tam się działo. Knajpka niesamowita ponieważ w środku jest stan trwałej ruiny. Obdrapane ściany i meble. Klimat z horroru ale za to jakie jedzenie….. 

Wzmocnieni ruszyliśmy na dalszy podbój Bukaresztu. Przeszliśmy przez całe „Pola Elizejskie” które okazały się wcale nie takie małe jak to się wydawało jadąc autobusem wycieczkowym. Parlament zaliczyliśmy na zorganizowanej wycieczce więc teraz obeszliśmy go tylko dookoła. Po drodze odkryliśmy urocze, secesyjne wille i niedokończone budynki rządowe.

Rumunia to kraj winem płynący, a w Szwecji wiadomo ceny z kosmosu. Postanowiliśmy obkupić się w Bukareszcie tym bardziej, że ani w Szwecji ani nawet w Polsce nie ma zbyt dużego wyboru jeżeli chodzi o wina rumuńskie. Wymyśliliśmy też mały myk walizkowy. Nie chcieliśmy płacić za przewóz pustej walizki więc postanowiliśmy kupić walizkę w Bukareszcie. To był strzał w dziesiątkę. Nie dość, że zaoszczędziliśmy bo waliza nie kosztowała tyle co transport w jedną stronę to jeszcze za te niewielkie pieniądze dostaliśmy super wypasioną walizę. Kupiliśmy ją w budce na stacji metra. No i metro….nie jeden Polak powinien je zobaczyć. Możemy się schować ze swoim metrem w Warszawie.

Weekend zleciał nie wiadomo kiedy. Ostatniego dnia zaliczyliśmy jeszcze obiad w kultowej knajpie który był naszym najsłabszym posiłkiem w Bukareszcie. 

Na koniec rozbawił nas regulamin przejazdu taksówką przypięty na agrafkę do fotela.

Z Bukaresztu na pewno zapamiętam jedną rzecz na całe życie – nie wolno ufać automatycznym toaletom.

Do Bukaresztu jeszcze na bank wrócimy – mamy jeszcze do zaliczenia kilka obiektów muzealnych.