Węgry

Kurs na Budapeszt.

Wyjazd do Budapesztu to był totalny spontan. Po zorganizowanej wycieczce do Rumunii mieliśmy dosyć męczącej podróży autobusem z jeszcze bardziej męczącym towarzystwem – tutaj o wycieczce do Rumunii . Pewnego letniego dnia spojrzeliśmy na loty i padło na Budapeszt w którym ja byłam już dwa razy a Pan B. jeden.  Pierwszy raz w Budapeszcie byłam w roku 1994. Byłam wtedy na obozie letnim z zakładu pracy mojej Mamy. Obóz był w Słowacji ale mieliśmy wycieczki m.in. do Budapesztu. Wtedy Węgry to było jeszcze wielkie wow. Teraz chyba mało kto bierze pod uwagę jako destynację Budapeszt i ogólnie Węgry.

Budapeszt przywitał nas deszczem a ja w sandałkach się wybrałam. Na szczęście na drugi dzień pogoda była lepsza. Jadąc rozklekotanym autobusem do stacji metra chłonęliśmy wszystko. Co chwila leciał komentarz „patrz, takie dziury jak u nas w Polsce” albo „normalnie jakbym była w Polsce”. Peryferie Budapesztu są szare, dziurawe, smutne i takie swojskie. 

Nocleg zabukowaliśmy w hostelu w samym centrum Budapesztu. Hostel mieścił się w starej kamienicy w której na wejściu się zakochałam. To nic, że zniszczona ale miała taki klimat, że przez cały pobyt przeżywałam, że nie mam pod ręki modelki. Niestety nie miałam też dla siebie odpowiednich ciuchów. Namówiłam Pana B. na kilka zdjęć klnąc pod nosem, że na tyłku mam spodnie w których wyglądam jak szafa trzydrzwiowa.

W Budapeszcie pechowo trafiliśmy na święto narodowe. Oznaczało to zamknięte punkty usługowe typu poczta, ale też obiekty historyczne – Góra Gellerta, część Wzgórza Zamkowego, Kościół św. Macieja.

Na Górze Gellerta byliśmy już wcześniej, (ja dwa razy) niestety św. Macieja trzeci raz pocałowałam w klamkę.

Tłumy turystów, ale też i mieszkańców świętujących dzień swojego patrona – św. Stefana sprawiły, że wróciliśmy do hostelu mocno zmęczeni. Z tego wyjazdu na zawsze zapamiętam ślizgającą się na trawie grupę młodych ludzi. Wśród nich była dziewczyna w białych spodniach, która nie wyhamowała i tym sposobem przejechała tyłkiem po niezłym błocku. Na drugi dzień po wytrzeźwieniu pewnie trochę się zmartwiła tymi spodniami.

Święto Stefana to parady, koncerty i festyny. Kulminacyjnym punktem jest pokaz sztucznych ogni. Wieczorem zamykana dla ruchu kołowego jest główna ulica Budapesztu biegnąca w kierunku Góry Gellerta. Świętują mieszkańcy Budapesztu i turyści. Miasto tętni życiem. KNie wiem jak jest teraz po prawie czterech latach, ale wtedy nikt jeszcze nie myślał o zagrożeniu terrorystycznym, chociaż niedaleko na dworcu koczowali przybysze ze Wschodu.

Tego wieczoru postanowiliśmy zrobić sobie clubbing. Budapeszt jest pełen klimatycznych knajpek. W wielu starych, opuszczonych kamienicach albo budynkach przemysłowych urządzone są kluby. My wylądowaliśmy w Szimpla Kert. Miejsce jest niesamowite. 

 Na tej samej uliczce jest najlepsza jadłodajnia w Budapeszcie, czyli Bors Gasztrobar. Żałowaliśmy, że zamiast wysiadywać w drogich knajpkach ze średnim jedzeniem ,nie przyszliśmy od razu tutaj. Fakt, że nie jest to typowe węgierskie jedzenie, ale jest smaczne, świeże i tanie.

No właśnie – jedzenie. Jakoś tak przypadkiem zgadaliśmy się z jakimś Węgrem, który leciał tym samym samolotem co my. Zapytaliśmy, czy może nam polecić jakieś fajne miejsce z dobrym jedzeniem. Liczyliśmy na to, że poleci nam miejscówkę, w której jedzą tubylcy. Niestety Madziar chyba nie do końca zrozumiał, o co nam chodzi i wysłał nas do drogiej restauracji. Na drugi dzień wylądowaliśmy w podobnym miejscu z jeszcze gorszym jedzeniem. Dopiero trzeciego dnia znaleźliśmy knajpę, w której stołują się budapesztanie. Jeżeli ktoś ma ochotę poczytać to tutaj , pisałam o jedzeniu węgierskim.

W Paprice zapomniałam suszonej papryki.

Przez dwa dni nałaziliśmy się jak wariaci i tak naprawdę chyba nawet połowy nie widzieliśmy. Za to zdążyłam się obrazić na Pana B. Nawet nie pamiętam za co czyli na pewno za nic.

Wpadłam za to na pewien pomysł. Zrobiłam sobie zdjęcia w tych samych miejscach i w podobnej pozie co 20 lat temu. Tak naprawdę niewiele pamiętam z tej pierwszej wyprawy. Pamiętam pierwszą w życiu wizytę w Macu (wtedy jeszcze go nie było w Trójmieście) i butiki z fajnymi ciuchami. Po 21 latach przeżyłam lekki szok, ponieważ Budapeszt niewiele się zmienił przez ten czas. Jadąc autobusem i chodząc po mieście, miałam wrażenie, że tutaj czas stanął w miejscu. Obdrapane kamienice w centrum, dziury w chodnikach i masa małych sklepików. Coś, co z Polski powoli ucieka – szczególnie te małe sklepiki. 

W Budapeszcie nic nam się dziwnego nie przydarzyło. Powalił nas tylko burdel na lotnisku. Nawet sobie nie wyobrażam, co się dzieje kiedy ktoś, się spóźni.

Wsiadając do samolotu, wiedzieliśmy, że jeszcze tu wrócimy. 

p.s. jeżeli jeszcze nie czytaliście, to polecam post o Budapeszcie praktycznie  zajrzyj tutaj.