Z życia wzięte

Myrorna czyli jak rozpętałam akcję w lumpie.

Ile można pisać o instytucjach? W końcu się znudzicie, a u mnie dzieją się różne, ciekawe rzeczy niekoniecznie związane z urządzaniem się w Szwecji. Nie było jeszcze  nic np. o zakupach. a przecież kupowanie to taka ważna i strasznie przyjemna rzecz. Tym razem jeszcze nie będzie konkretnie o sklepach, więc Panowie mogą spokojnie zostać.

Jestem straszną zadymiarą i nie byłabym sobą gdybym i w Szwecji nie zrobiła jakieś zadymy. Moje akcje dotyczą najczęściej sklepów. Wkurzam się gdy ktoś stoi przede mną w kolejce i potem gdy podchodzi do lady, to zaczyna dumać i wybierać w nieskończoność. Moja jadaczka często otwiera się, zanim pomyślę, to możecie się domyśleć, co się dzieje w takich sytuacjach. Tu jeszcze takiej akcji nie zrobiłam, aczkolwiek czasami przebieram nogami i zagryzam zęby, żeby czegoś nie palnąć. Tylko w jakim języku? Po polsku i tak jest mała szansa, że ktoś zrozumie, a po angielsku chyba nie jestem do końca w stanie wyartykułować swojego wzburzenia.

Co to za afera? Któregoś dnia wracając do domu z zakupów, odkryłam w jednej z uliczek secondhand. Niestety zbliżała się godzina 18 i nie mogłam już wejść. W Szwecji nie wpuszczają do sklepu przed zamknięciem. Tutaj kilka minut przed zamknięciem sklepu wyłączają muzykę i jasno dają do zrozumienia, że czas opuścić lokal. Kilku dni później wróciłam. Tego dnia odprowadziłam na metro Pana B. i poszłam na zakupy. Wracając z zakupów, poszłam znajomą uliczką i weszłam do secondhandu. Lumpek należy do sieci lumpeksów Myrorna, które są praktycznie w całej Szwecji, coś jak polska sieć „Centrum Taniej Odzieży”.

Sklep znajduje się w wielkiej piwnicy i wygląda całkiem fajnie. W ofercie ma nie tylko ciuchy, ale też meble, obrazy, płyty, książki, zabawki i całą masę rzeczy do domu.

Zeszłam sobie po schodkach na dół i oczy mi zabłysły gdy zobaczyłam całe bogactwo, o jakim tylko można sobie pomarzyć w polskich lumpkach. Niestety w rękach ciążyła mi siatka, w której miałam zakupy żarciowe i kwiatka w doniczce. Wtedy z boku zobaczyłam kosze na kółkach, a w nich kilka siatek.

Pomyślałam sobie, że to kosze przeznaczone dla klientów na pozostawienie ciężkich siat z zakupami. Popatrzyłam na te kosze i stwierdziłam, że może w końcu warto zaufać w szwedzką uczciwość i zostawić siatkę na czas oględzin sklepu. W końcu Pan B. wciąż mnie zapewnia o tym, że Szwedzi są bardzo uczciwi, a Sundyberg zamieszkają głównie Szwedzi. Nabrałam powietrza w płuca i odważnie podeszłam do koszów. Położyłam moją ekologiczną, zieloną siatkę w koszu i poszłam na łowy. Jeszcze kilka razy obejrzałam się czy ktoś nie interesuje się moją siatką, a potem popłynęłam. Tego dnia nic nie upolowałam, ale nie to mnie dobiło. Dobił mnie fakt, że kiedy kosze z siatkami znalazły się w zasięgu mojego wzroku…….opadła mi szczęka. W koszach nie było ani jednej siatki – NIE BYŁO MOJEJ SIATKI! Rozejrzałam się szybko dookoła i spojrzałam w górę schodów, gdzie było wyjście. Zobaczyłam, że jakiś murzyn coś pakuje do swojej siaty z Ikea umocowanej do roweru. Szybko rzuciłam się na schody i pobiegłam do góry, żeby zaatakować murzyna. Niestety albo stety facet nie miał mojej siatki. Na szczęście zdążyłam się zorientować, zanim go zaatakowałam. Zeszłam z powrotem na dół i bezradnie się rozejrzałam. Zaczęłam kalkulować co mam zrobić – w końcu to była tylko chryzantema z promocji, wędliny i mleko, ale tej siatki to było mi szkoda. Kurczę, wszystkiego było mi szkoda! Wyobrażacie sobie mój żal, że akurat mnie to musiało spotkać? I to w momencie kiedy pierwszy raz postanowiłam poskromić moją, polską podejrzliwość, że każdy człowiek to potencjalny złodziej (tego nauczyła mnie Pani Irena ze sklepu, w którym pracowałam na studiach). Cała ta złość i rozżalenie sprawiła, że raźno podeszłam do Pani, która wyglądała na jakąś ważną personę w tym sklepie i zapytałam po angielsku, gdzie są siatki z koszów. Powiedziałam jej, że szukam mojej, zielonej siatki z zakupami. Pani zaprowadziła mnie na zaplecze, gdzie siedział Pan Magazynier. Zapytała go, czy nie widział zielonej siatki, a on zajrzał do innego kosza gdzie były siatki, ale mojej tam nie było. Po chwili przyszedł jeszcze jeden pan i z tym pierwszym poszli zajrzeć do śmietnika na zapleczu, ale siatki nie znaleźli. Powiedziałam im, że może ktoś ją ukradł i wtedy jeden z panów zajrzał do kubła na śmieci, który stał na zapleczu…..i wyciągnął moją, zieloną siatkę. Prawie go wyściskałam z radości.

Wiecie, co się stało? Te kosze  nie są przeznaczone na siatki z zakupami dla klientów. To są kosze, w których można zostawić rzeczy, których się już nie chce. No ale cymbał z Polski może tego nie wiedzieć, prawda? Pani kierownik ze złą miną powiedziała mi, żebym już więcej nie kładła w tym koszu siatki, ponieważ kosz nie jest do tego. Podziękowałam wszystkim i przeprosiłam za zamieszanie i poleciałam do domu. Byłam szczęśliwa, że moja siatka odnalazła się i nikt mnie nie okradł. W domu usiadłam i uświadomiłam sobie jedną rzecz – chyba już więcej się nie pokażę w tym secondhandzie. Pan B. gdy mu o tym opowiedziałam, mało się nie nakrył nogami ze śmiechu. Poczułam się jak sierota z zabitej dechami wiochy, która o mało nie zaatakowała bogu winnego faceta. Dla wyjaśnienia – zaatakowałabym każdego bez względu na kolor skóry – murzyn akurat się nawinął.

3 komentarze