Podróż przez Chorwację.
Zawsze słysząc zachwyty Chorwacją zastanawiałam się czy ludzie czasami nie przesadzają. W Chorwacji pierwszy raz wylądowałam na objazdówce i stwierdziłam, że ludzie jednak mają rację. To co zobaczyłam sprawiło, że postanowiłam że muszę wrócić żeby zobaczyć więcej. Udało się to trzy lata później kiedy planując tygodniowy urlop i mając nazbierane punkty na bilety stwierdziliśmy, że lecimy do Dubrownika. Pan. B nigdy wcześniej nie był w Chorwacji więc ułożyliśmy tak trasę żeby zobaczyć to co ja wcześniej widziałam plus kilka jeszcze innych miejsc.
Wylądowaliśmy w Dubrowniku i ruszyliśmy w kierunku Splitu w którym mieliśmy pierwszy nocleg. To był zdaje się nasz nadroższy i zarazem najgorszy nocleg ale za to blisko centrum. Raczej nie marudzimy na nasze noclegi. Najważniejsze jest to, że jest prywatna łazienka. W Splicie ta łazienka była ale tak nie dokońca była prywatna. Kibelek był kabiną w pokoju. Kabiną zrobioną z płyt pilśniowych. Wszystko ale to absolutnie wszystko było słychać co robi osoba siedząca w kabinie.
Na Split przeznaczyliśmy dosłownie pół dnia. Szczerze mówiąc było to trochę mało zwłaszcza, że poranny lot szybko dał o sobie znać i nie mieliśmy zbyt wiele siły na łażenie. W każdym razie Split mnie troszeczkę rozczarował. Niestety po Dubrowniku każde następne chorwackie miasto wydawało się już miałkie.
Następnego dnia zaliczyliśmy śniadanie w chorwackiej sieciówce (prawdziwe chorwackie zupy) i ruszyliśmy na Trogir.
Trogir obeszliśmy na spokojnie ale bez wchodzenia do twierdzy. Przed nami był jeszcze Szybenik i droga do miejsca w którym mieliśmy spać.
Szybenik przywitał nas ciszą i remontem katedry św. Jakuba. To nie był ten klimat który zapamiętałam z poprzedniej wyprawy.
Kolejny nocleg mieliśmy w niewielkim miasteczku Vodice. W Vodicach też znaleźliśmy fantastyczną knajpę ze świetnym chorwackim jedzeniem – w tym miejscu polecam mój post o smakach chorwackich – zajrzyj tutaj .
Naszym kolejnym celem był Zadar – miasto którego jeszcze nie widziałam. Do Zadaru z Vodic nie jest daleko więc stwierdziliśmy, że tego dnia może zaliczymy również Plitvice. Brzydka pogoda niestety popsuła nam szyki i pojechaliśmy prosto do Zadaru. Podobnie jak Split Zadar mnie również trochę rozczarował. To miasto które „upiększono” socjalistycznymi plombami. W Zadarze były jedne z najwyższych cen pamiątek. Wodne organy to też ciupkę naciągana atrakcja.
Nocleg który mieliśmy w Zadarze dał nam trochę w kość jeżeli chodzi o temperatury. Jak nam powiedziała gospodyni byliśmy już ostatnimi gośćmi w tym sezonie. Gospodyni wypytała nas o dalszą drogę i kiedy usłyszała, że planujemy jechać do Rijeki zaczęła nam odradzać to miasto mówiąc, że tam nic ciekawego nie ma. Takie zwykłe portowe miasto. Tak, tylko my nie jesteśmy zwykłymi turystami.
Zanim dojechaliśmy do Rijeki czekała nas jeszcze tajemnicza wyspa Pag. To spora wyspa która słynie z serów i koronek które tworzą mieszkanki tej wyspy i chyba kotów których jest tu cała chmara. Wyspa Pag ze swoim księżycowym wyglądem jest niesamowita. Poza sezonem kiedy praktycznie nie ma na niej turystów ma się wrażenie jakby się faktycznie było na księżycu. No i te biedne koty. W jednym miejscu było ich chyba z pięćdziesiąt. Wygłodniałe rzucały się na to co im daliśmy.
Z Pagu na ląd przedostaliśmy się promem. Nie lubię wody ale musielibyśmy spory kawał się wrócić żeby dostać się mostem na ląd. Rejs promem to kilkanaście minut.
Tym razem najpierw podjechaliśmy pod nasz nocleg. Spaliśmy w sporej willi pod Rijeką, która już dawno zapomniała czasy swojej świetności. To był nocleg w którym spaliśmy dosłownie przytuleni do elektrycznego kaloryfera. W Krajlevicy ciężko coś znaleźć fajnego jedzenia więc chcąc nie chcąc pojechaliśmy do Rijeki. W Rijece doszło do naszego pierwszego wycieczkowego focha, przepraszam mojego focha. Głodna byłam to się obraziłam ale za to jaką fajną włoską knajpkę znalazłam! Na drugi dzień wylądowaliśmy w niej na śniadaniu. Jeżeli chodzi o Rijekę to faktycznie mocno różni się od tych wszystkich nadmorskich, pocztówkowych miasteczek. To spore, portowe miasto co nie oznacza, że nie ma nic do zaoferowania.
Z Rijeki popędziliśmy do Opatija. Tutaj spędzał wakacje marszałek Piłsudski. Opatija to jedno z najsłynniejszych chorwackich kurortów – taki polski Sopot. My zajechaliśmy tam bo byłam ciekawa figurki dziewczyny z gołębiem. Prawdę mówiąc wiedząc jaka czeka nas droga z Opatija do autostrady chyba bym tam nie pojechała.
Z Opatija popędziliśmy na Rovinj. Muszę przyznać, że jest to jedno z najpiękniejszych miasteczek chorwackich jakie widziałam. Z chęcią jeszcze raz wróciłabym do niego. Pewnie dlatego zalegliśmy w nim na kawę i ciężko nam było się podnieść z wygodnych foteli.
Z Rovinj zjechaliśmy w dół do Puli. To miasto również niektórzy zalecają żeby ominąć. Nic bardziej błędnego. W Puli jest m.in. świetnie zachowany amfiteatr z czasów antycznych. Szczerze mówiąc po tym amfiteatrze Koloseum już nie zrobiło na mnie takiego wrażenia.
Pula była naszym przedostatnim punktem tej wyprawy. Teraz czekała nas całodniowa trasa w kierunku Dubrownika który sobie zostawiliśmy na deser. Tak jak nam przez całą drogę wszystko fajnie szło tak w drodze powrotnej już nie. Chcieliśmy przebyć drogę powrotną w miarę szybko. Z Puli do Dubrownika jest ponad 700 km wybraliśmy więc autostradę. Niestety nawet nie przejechaliśmy połowy odcinka kiedy okazało się, że autostrada jest zamknięta i musimy zjechać na trasę nadmorską. Wszystko fajnie tylko żeby to zrobić trzeba się najpierw przedostać przez góry. Takich jak my było pełno – w tym tirów. Oczami wyobraźni widziałam rokraczonego tira i stanie godzinami gdzieś gdzie diabeł mówi dobranoc. Do Dubrownika dojechaliśmy wieczorem. Przed samym Dubrownikiem okazało się, że tego dnia była niezła wichura i zamknęli most wantowy. To oznaczało jazdę dookoła lądem i dodatkowy czas. W tym dniu mieliśmy jeszcze zamiar spacer po Dubrowniku. Ze spaceru wyszły nici. Dotarcie na miejsce zajęło nam tyle czasu, że poszliśmy do pobliskiej knajpki na jedzenie i tyle było ze spaceru po Dubrowniku.
Za pierwszym razem nie obeszłam całego Dubrownika. Nie obeszłam też całych murów. Miałam zbyt mało czasu na wszystko. Prawdę mówiąc i tym razem zabrakło nam czasu. Jeden dzień na Dubrownik to zdecydowanie zbyt mało. Udało nam się zaliczyć całe mury, wjazd kolejką na wzgórze z którego rozciąga się widok na Dubrownik (cudem ponieważ tego dnia dalej wiało i przez jakiś czas kolejka była nieczynna). Trochę się przeszliśmy uliczkami Dubrownika i głód zagnał nas do bośniackiej knajpki z której kiedy wyszliśmy okazało się, że jest ciemno. Pozostał ogromny niedosyt bo znowu nie zobaczyłam wszystkiego. Tego dnia jeszcze szybko zaliczyliśmy sklep i w drodze ze sklepu byliśmy świadkami bardzo dziwnej sytuacji. Przechodząc przez ulicę zauważyliśmy, że do samochodu wchodzi ledwo trzymający się na nogach mężczyzna. Był pijany w sztok. Po chwili ruszył autem i rozpoczął serię prób wyjechania z miejsca parkingowego. Obserwowaliśmy to jednocześnie próbując się porozumieć przez telefon z policją. Po jakimś czasie udało się w końcu znaleźć kogoś kto potrafił mówić po angielsku. Nie wiemy jak się to skończyło. Mamy nadzieję, że policja zatrzymała tego kierowcę i że nie spowodował wypadku.
Następnego dnia na lotnisku zrobiło mi się strasznie smutno, że to już koniec chorwackiej wyprawy.