Rzymskie smaki – z cyklu smaki świata.
Pamiętacie jak ciężko wzdychałam w poście o barcelońskich „przysmakach”, nie mogąc przeżyć rozczarowań kulinarnych zajrzyj tutaj? Miesiąc po naszej wyprawie do Barcelony wybraliśmy się do Rzymu. Stwierdziłam, że nie będę już się nastawiać na rozkosze podniebienia ale…..Italia to w końcu ojczyzna pizzy i makaronu więc nie mogę się rozczarować. I nie rozczarowałam się. Byłam tak oczarowana Rzymem i jego kuchnią, że po powrocie oświadczyłam mojej, szkolnej koleżance Włoszce, że kocham Rzym i jego kuchnię. Irene ze śmiechem sprowadziła mnie szybko na ziemię mówiąc, że Rzym to inny świat i będąc tylko w Rzymie nie można się wypowiadać na temat całej Italii. Faktycznie, poszperałam w necie i w książkach i doczytałam, że kuchnia rzymska to zupełnie inna bajka. Samo ciasto z którego robi się pizzę różni się od ciasta, które robi się w takim np. Neapolu. No dobra ale zanim dojdę do pizzy to muszę coś napisać o tej kuchni rzymskiej.
Jak w przypadku każdej stolicy państwa tak i w Rzymie kuchnia ulegała różnym wpływom. Wiadomo, do stolicy napływa całe mnóstwo ludzi z różnych krańców kraju i przywozi swoje nawyki kucharskie. Dlatego też kuchnia rzymska jest tak różnorodna i ma też swoje charakterystyczne dania, których być może nie znajdziemy na Sycylii czy w Wenecji. Lacjum czyli kraina w której położony jest Rzym obfituje w żyzne ziemie na których uprawia się wiele warzyw i świetną winorośl. A to oznacza dobre wino! Zawsze miałam wrażenie, że włoskie wina są słabe ale chyba muszę zmienić zdanie. Z każdej wyprawy zawsze staramy się przywieźć jakiś, dobry, lokalny alkohol. Włochy jak wiadomo to kraj win musujących (i nie tylko) i nalewki Limoncello. Ooo na to Limoncello to byłam strasznie napalona. Tak byłam napalona, że je kupiliśmy już w Barcelonie. Niestety nie dane mi było spróbować kwaśnej wódki ponieważ na lotnisku Skavsta jakiś debil z obsługi bagażowej złapał nasz bagaż za to co nie trzeba i…Limoncello poszło się…..Wszystko było w Limoncello tylko nie było jak go spróbować. Lało się z walizki aż miło i mało nie spóźniliśmy się na ostatni autobus do Sztokholmu. Narobiliśmy wiochy na całego bo wszystko dookoła ufajdane było naszym Limoncello. A sobie teraz wyobraźcie jak to wyglądało w środku walizki. Wszystko obklejone i śmierdzące wódą. Z degustacją trzeba było czekać do Rzymu. Limoncello spróbowałam już pierwszego dnia i….yyy żadna rewelacja. To była zwykła wóda z posmakiem cytrynowym. A Limoncello jest wszędzie od cholery i ciut ciut. Za to to co Włosi mają genialne to szprycery. Oczywiście białe wina musujące też są bardzo dobre, ale dla mnie genialne są czerwone, musujące, niskoprocentowe wina. Normalnie można by się uzależnić.
Włosi uwielbiają też gorzkie, ziołowe nalewki i tutaj muszę wspomnieć o największym paskudztwie czyli Campari i Aperolu czy bardziej znośnym Zedda Piras. Dużo czasu nam zajęło, ale w końcu znaleźliśmy prawdziwą nalewkę z wiśni i wiecie co? To był strzał w 10 ponieważ włoska wiśniówka jest prawie tak dobra jak chorwacka, a chorwacka jak na razie wg. mnie jest najlepsza na świecie. Jest też coś co wśród włoskich alkoholi zasługuje na miano mega pychoty. To Fragolino. Pierwszy raz piłam to sto lat temu u mojej przyjaciółki, która właśnie wróciła z Florencji i zaserwowała mi niesamowity drin z truskawkami. Szukałam tego Fragolino po całym Rzymie, ale znalazłam je ostatniego dnia przed wyjazdem, kiedy walizka była już spakowana i zważona. W każdym razie polecam.
Jak już jesteśmy przy płynach to muszę coś wspomnieć o napoju bogów czyli o kawie, a ta włoska jest naprawdę boska. Takiej kawy nie piłam nigdzie. Cappuccino było dla mnie niezłym szokiem. Cappuccino z paczki to jakaś jedna, wielka ściema!
A do kawy obowiązkowo coś słodkiego. Nie przepadam za słodyczami ale tiramisu musiałam skosztować i oszalałam na jego punkcie. Ten deser jadłam tylko raz w Polsce i szczerze mówiąc nie kupił mnie. Był strasznie słodki i mdły. To co zjadłam w Rzymie to było coś genialnego. Delikatne, lekko słodkie z goryczką mielonej kawy. Musiałam się powstrzymać od wylizania słoiczka. Do kawy zazwyczaj dostawaliśmy suche ciasteczko lub cantuccini czyli takie słodkie sucharki z bakaliami. Z tego co zauważyłam to Włosi lubią słodkie.
Wiecie w czym się jeszcze rozkochałam? We włoskiej szynce. W tego typu szynce już zasmakowałam w Hiszpanii ale muszę stwierdzić, że włoska mi bardziej smakuje bo nie ma dziwnego zapaszku….dzikunów.
A jak przekąski to obowiązkowo trzeba spróbować bruschetty, czyli grzanki z czosnkiem i pomidorami, która jest genialna. Mogłabym to pochłaniać tonami, zwłaszcza, że włoskie pomidory są przepyszne. No i oczywiście najlepsze na świecie oliwki.
W Rzymie wpadłam w sałatkowy szał. Wiadomo, południe – raj dla warzyw i owoców, które zupełnie inaczej smakują niż u nas na Północy. Niestety nie obyło się bez wpadek. W pierwszej knajpce nastawieni na rozkosze podniebienia zamówiliśmy burgera i sałatkę. Oba dania okazały się wtopą. Burger podany był z czipsami z paczki (widzieliśmy przy stolikach obok, że takie same albo podobne burgery ludzie dostawali z frytkami) i był zwyczajnie słaby i nie wart swojej ceny.
Sałatka to była totalna porażka. Mango to było tyle co kot napłakał – wszystkiego oprócz kapusty pekińskiej było tyle co kot napłakał i zero przypraw. Polali jogurtem i tyle. Zastanawialiśmy się potem czy to nie ta słynna włoska obsługa nas tak potraktowała obcesowo bo słyszeliśmy jak szeptali, że to dla Anglików. Nie wspomnę o panice jaką wywołaliśmy odzywając się po angielsku. Kawa w porównaniu do tych, które potem piłam też nie była genialna. Nie wiem, może desery w tej knajpce były lepsze. Nie wrócę tam już i Wam też nie polecę tego miejsca.
Za to w innej knajpce sałatki to było mistrzostwo świata. Wszystko świeże, pięknie podane z oliwą, octem balsamicznym i przyprawami do użycia wg. własnego uznania. Pierwszy raz spróbowałam marynowanych karczochów i bardzo mi zasmakowały. W mój smak nie trafiły tylko pieczarki w połączeniu z parmezanem.
Do sałatki za każdym razem dostawałam chlebek wypiekany na miejscu w piecu. Chlebek można było zabierać na wynos i często nam się przydawał podczas pieszych wycieczek.
Jak Italia to musowo makaron. Taa włoski makaron to zupełnie inna bajka. I jak się okazało w Italii wiele regionów ma różne dania z pasty. Rzym to stolica Carbonara. Niestety nie zdążyłam spróbować tego specjału ale miałam okazję zjeść rurki bolognese i nie rozczarowało mnie to danie.
Za to rozczarowała nas lazania. To była jakaś pacia z rozgotowanego makaronu z pulpą pomidorową. Zdradziliśmy naszą ulubioną knajpkę i trafiliśmy jak kulą w płot. Moje tortellini również nie były genialne i miałam wrażenie, że rosół w którym były podane był zupką z proszku.
Za to gnocchi z szparagami i bekonem oraz makaron z leśnymi grzybami….niebo w gębie.
No i na koniec słowo o pizzy. Jedliśmy ją codziennie. Podejrzewam, że z pizzą też można trafić słabo jeżeli nie znajdzie się dobrej knajpki. Pizza, którą my jedliśmy była niesamowita. Codziennie zamawialiśmy inną i nigdy się nie zawiedliśmy. Pyszne ciasto, przeróżne dodatki, jakie sobie tylko człowiek zamarzy. Ta pizza zwichrowała nasze kubki smakowe i teraz żadna pizza już nam tak nie smakuje jak ta włoska.
Oczywiście to jest tylko ułamek tego co Rzymianie proponują. Przez 5 dni pobytu w Rzymie nie da się spróbować wszystkiego. Nie wszystkie dania są w jednej restauracji. Kuchnia rzymska przecież obfituje w ryby, owoce morza, zupy z makaronem i takie „rarytasy” jak ogony wołowe, podroby, flaki czy panierowane kwiaty cukini. Wszystko przede mną ponieważ do Rzymu na pewno jeszcze wrócę.
A genialną pizzę, sałatki i makaron jedliśmy w niesamowitej restauracji, która może nie należy do najtańszych, ale nie jest typową turystyczną knajpą (tutaj jedzą tubylcy i jest zawsze pełno gości) to Al forno dela soffitta tutaj link .
Knajpka której nie polecam to Portineria, ale można sobie spojrzeć w ceny, które do niskich nie należą.
I Bruschetta w knajpie której nazwy nie pamiętam ale i tak bym jej nie poleciła.