Z życia wzięte

Akcja z zieloną siateczką.

Znacie to powiedzenie „złośliwość martwych rzeczy”? Nie wiem, o co chodzi, ale czasami są rzeczy, które z gruntu są pechowe. Od momentu zakupu ewidentnie dają znać, że nie chcą być w naszych rękach. Psują się, prują, a w ekstremalnych sytuacjach gubią. Pamiętacie moją historię z zieloną siateczką w lumpie? Tak tę, którą nieświadomie położyłam w koszu, w którym zostawia się rzeczy dla secondhandu. Historię, w której zrobiłam z siebie biegającą po całym sklepie z szałem w oczach idiotkę i podejrzewając niczego winnego murzyna o zabranie mojej, zielonej siateczki (możecie o tym przeczytać tutaj o akcji w lumpeksie ).
Od tamtej pory pomimo tego, że uwielbiam zielony kolor i siatka jest naprawdę fajna, odłożyłam ją do torby z innymi siatkami. Ale do czasu. Dziwnym trafem siateczka wróciła do Polski i znowu zaczęła mi służyć za siatkę na zakupy. W lipcu podczas mojej, ostatniej wizyty u rodziców wybrałyśmy się z moją Mamą na zakupy. Chciałyśmy pobuszować po sklepach, zrobić zakupy, a przede wszystkim kupić prezent urodzinowy Panu B. Kupiłyśmy prezent. Połaziłyśmy po centrum handlowym i na koniec wylądowałyśmy w sklepie z butami, w którym spędziłyśmy trochę czasu. W drodze powrotnej zahaczyłyśmy jeszcze o market spożywczy, wypiłyśmy soczek marchwiowy na skwerku pod kościołem (jak żule z piwem) i powędrowałyśmy do hali targowej po ostatnie zakupy. W hali usiadłam sobie na ławce i nagle zorientowałam się, że nie mam zielonej siatki z prezentem Pana B.! Z szałem w oczach zostawiłam Mamę i poleciałam z powrotem w kierunku centrum handlowego, w którym jak podejrzewałam, zostawiłam nieszczęsną siatkę. Nie byłam tego do końca pewna, więc najpierw pobiegłam na skwerek pod kościołem. Prawdę mówiąc, nawet się łudziłam, że siatka mogła tam leżeć. Nawet gdybym ją zostawiła w tym miejscu, to wątpliwe jest, że ktoś by już jej nie zabrał. Oczywiście siatki tam nie było. Wpadłam w końcu do obuwniczego i pytam sprzedawczynię o zieloną siatkę. Ta zaskoczona pyta jak wygląda. Już myślałam, że po siatce i prezencie Pana B., ale dziewczyna nagle zaskoczyła i wyciągnęła spod lady zgubę. W całym zamieszaniu nie skojarzyła jej ze mną i z moją Mamą.
Ale to nie koniec. Wczoraj będąc u lekarza, zabrałam nieszczęsną siatkę ze sobą. Po wizycie mieliśmy jeszcze pojechać na zakupy. Nie wiem, dlaczego zabrałam siatkę ze sobą do przychodni. W gabinecie lekarza zorientowałam się……że znowu mi gdzieś wsiąkła ta, cholerna siatka. Przez resztę wizyty zastanawiałam się, gdzie ją posiałam i czy będzie gdzieś leżała w poczekalni. Leżała – na kanapce, ale wyglądała tak, jakby wcale nie chciała do mnie wrócić. Leżała zmięta w rogu przy jakieś kobiecie. Co za małpa! Ona ewidentnie nie chce być w moich rękach. Nie szkodzi! Zapakuję w nią niepotrzebne rzeczy i wyniosę do piwnicy – niech sobie tam siedzi!

Discover more from Agnes na szwedzkiej ziemi

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading