Barcelońskie smaki czyli coś dla antyfanów morskich stworów.
Kuchnia hiszpańska jest bardzo różnorodna i to co znajdziemy na południu niekoniecznie znajdziemy na północy. Katalonia rządzi się już zupełnie swoim prawami (podobnie jak część Hiszpanii zamieszkana przez Basków). W jej kuchni jest wiele owoców morza (w końcu leży nad Morzem Śródziemnym) i mięsa (sąsiedztwo gór). Jest w niej także wiele wpływów kuchni orientalnej. To kuchnia, która bazuje na oliwie, czosnku, ziołach, ziemniakach i oliwkach. Oczywiście w menu znajdziemy również sztandarowe dla Hiszpanii potrawy typu paella.
Przed wyjazdem do Barcelony jak zwykle zrobiłam mały rekonesans wśród potraw barcelońskich. Niestety szybko stwierdziłam, że to nie będzie dla mnie mekka żarciowa. Nie przepadam za owocami morza i prawdę mówiąc toleruję tylko krewetki i to najlepiej te małe. Nienawidzę ogonków krewetek i wnerwia mnie zawsze sushi z ogoniastymi krewetkami. Nie widzę w tym niczego ładnego, wręcz odwrotnie jest to dla mnie obrzydliwe. Tak więc już siedząc w samolocie zastanawiałam się co ja tam będę jadła. A jedzenie jak wiadomo jest dla mnie bardzo istotną rzeczą.
Hiszpania to przede wszystkim tapas czyli przekąski. Takie przekąski mogą być duże i małe, można się nimi najeść albo tylko połaskotać głodny żołądek. Oczywiście nie dane mi było przez cztery dni spróbować wszystkiego aleee powiem Wam, że Hiszpanie mają obłędne oliwki.
W Barcelonie polecam kupować oliwki
Z tapasowych przysmaków udało mi się dopaść Pimientos de padron czyli smażone zielone papryczki posypane gruboziarnistą solą. Lubię paprykę ale takiej jeszcze nie jadłam. To było obłędne. Papryczki są delikatne i lekko słodkawe co stanowi ciekawe połączenie z solą, którą są posypane. Z tymi papryczkami jest pewien myk. Papryczki są łagodne, ale może się wśród nich trafić jedna ostra.
W barcelońskich tapas jest również grzanka z sosem z pomidorów. Niestety my trafiliśmy na gówniany bar w którym nie dość, że kelner nas orżnął to jeszcze dostaliśmy jako grzanki zwykłe sucharki z paczki z pomidorami na wierzchu.
W Hiszpanii zakochałam się również w co wciąż nie mogę uwierzyć, w wędzonej szynce czyli Jamón Ibérico. Ta szynka jest bardzo podobna do włoskiego prosciutto ale jest o niebo lepsza. Hiszpańska szynka nie ciągnie się jak guma i jest bardzo delikatna. Jedyne co mogę jej zarzucić to specyficzny zapaszek, który czasami przypominał mi zapach orzechów, a czasami…..smrodek dzikunów.
W tapas wchodzą również owoce morza. Ale również kartofelki z sosem, które w Katalonii zwane są Patatas bravas. To odpowiednik frytek, który podawany jest sosem (najczęściej pikantnym) i może być tapasem albo dodatkiem do dania głównego czyli mięska. Niestety ja dostałam dmuchane bravas czyli sztuczydło z paczki i nie byłam nimi zachwycona.
Jeżeli chodzi o startery to Katalończycy mają fantastyczne sałatki. Udało mi się zjeść sałatę z cykorią i hiszpańską szynką, sałatę z pieczonym serem takim coś jak ser haloumi. Mnie osobiście najbardziej ujęła sałata z kurczakiem, oliwkami, kukurydzą i białą cebulą.
Jeżeli chodzi o zupy to niestety nie udało mi się spróbować zbyt wiele. W sumie upał nie sprzyjał zupom, ale Hiszpanie mają zupę na zimno zwaną gazpacho. Niestety gazpacho znalazłam tylko w dwóch miejscach. Było całkiem smaczne i w sam raz na temperaturę ponad 20 stopni. A gazapacho to po prostu zupa z miksowanych pomidorów i papryki z dodatkiem ogórków.
Jeżeli chodzi o drugie danie to przede wszystkim paella, którą wszyscy się dookoła zachwycają. Byłam ciekawa tej potrawy, która jest sztandarowym daniem całej chyba Hiszpanii. Powiem Wam, że było to dla mnie ciężkie przeżycie rodem z przedszkola. Pewnego wieczoru wylądowaliśmy w knajpce w której była bardzo krótka karta i za dużo do wyboru to tam nie było. Wybrałam paellę. No i po jej otrzymaniu myślałam, że padnę trupem. Dostałam jakąś papkę w której leżały martwe stwory z nogami i skorupami, a jeden wyglądał jak…penis. Nawet Pan B. tego ostatniego nie chciał zjeść. Zrobiliśmy tak, że Pan B. zjadł prawie wszystkie paskudztwa, a ja ryż, który dosłownie rósł mi w buzi. To było mdłe i niesmaczne. Początkowo jeszcze się ucieszyłam, że w paelli są kartofle ale nie, to nie były kartofle.
Jak już jesteśmy przy obrzydlistwach to my zamówiliśmy też czarny ryż. To risotto z owocami morza i czarnym barwnikiem z mątwy. Smakowało lepiej niż paella ale dupy to nie urywało.
Katalończycy lubią mięso i mnie osobiście bardzo smakował schab, nogi kurzej nie lubię ale Pan B. twierdzi, że była całkiem całkiem.
Spróbowaliśmy również naleśnika katalońskiego, który jest podawany w wersji mięsnej i posypany serem. Jest naprawdę smaczny.
Hiszpania nie jest krajem o tradycji pizzowej ale tutaj również można zjeść dobrą pizzę z dodatkami typowymi dla Hiszpanii. Trzeba tylko czasami uważać bo ostra pizza jest naprawdę ostra.
Jeżeli chodzi o słodkości to będąc w Katalonii koniecznie trzeba skosztować Crema catalana. To zimny krem budyniowy pokryty warstwą karmelu. Nie jest to zbyt słodkie, a konsystencja nie przypomina glutów naszego, polskiego budyniu.
Z tego co widziałam to mam wrażenie, że Katalończycy kochają słodkości. Wszędzie jest pełno cukierni w których półki uginają się od wielkich ciastek. Ja mogę jedynie powiedzieć, że kataloński sernik jest bardzo dobry i nie wiem czy nie lepszy od polskiego.
Jak ciacho to koniecznie kawa, a kawę Katalończycy mają przepyszną. Trzeba tylko pamiętać o tym, że zamawiając kawę Americana, która w Polsce często jest z mety serwowana z mlekiem, tutaj trzeba zastrzec, że chce się ją z mlekiem. Do kawy często zamiast ciasteczka podaje się prażone migdały. Niebo w gębie.
W prawie każdym sklepie znajdziemy lodówkę w której znajdziemy nie tylko piwo (całkiem niezłe) ale też i wina musujące. W Hiszpanii nie ma problemu z tym, żeby wypić sobie piwo czy wino na plaży lub w innym publicznym miejscu typu park. I nie zauważyłam tabunów schlanych osobników na ulicach. To tak w nawiązaniu do kretyńskiego przepisu w Polsce.
Oczywiście w Hiszpanii najbardziej popularnym trunkiem jest Sangria. W sklepach jest kilkadziesiąt rodzajów tego wina. Nie dość, że jego jakość często odbiega od tego w Polsce to jeszcze diametralnie różni się sposób jej podawania. Hiszpanie podają ją w dzbanku z ogromną ilością lodu i masą owoców. Na upały taki „napój” jest genialny. Katalonia to kraina wina Cava. Hiszpańskie wino musujące znałam już wcześniej i uważam, że jest lepsze od francuskiego szampana (aczkolwiek nie próbowałam jeszcze tych z najwyższej półki). Z tego wina Katalończycy również przygotowują orzeźwiający napój, dodając tak jak w przypadku Sangrii, lód i masę owoców plus sprite lub napój pomarańczowy i likier smakowy.
Jest też coś i dla fanów piwa.
A na koniec miejscówki.
Jeżeli macie ograniczony budżet to w Barcelonie jest ogromna hala targowa w której można również coś przekąsić i to niekoniecznie typowo hiszpańskiego. Adres: Mercado de La Boqueria, La Rambla 91.
W Mercado de La Boqueria polecam również zakupy m.in. oliwek i przypraw.
Pyszną kawę na dzień dobry z sokiem, sałatką owocową i sernikiem polecam w: 365 Cafe, Carrer Nou de la Rambla 46.
Najlepszą Sangrię i Cava oraz niezłe sałatki podają w pubie: Tosca Tapes i Vi, Carrer de Sant Pere Més Alt 8. Dodam, że to miejsce ma fantastyczny klimat i fajnego barmana, który jest Polakiem.
Pyszne papryczki i gazpacho oraz Sangria de Cava polecam w barze: Tapas & Bar chiqui, Carrer de Mallorca 354.
Genialna pizza w Pizza Circus Carrer Nou de la Rambla 40.
2 komentarze
agra77pl
Pimentos i cava – that i like!!!
Ania M-a
Jestem ogromną fanką owoców morza i w ogóle wszystko co tam wrzuciłaś wygląda mi smakowicie 🙂 niedawno jadłam pyszny tapas w Vinh Hy, mam ochotę znowu. Znajoma poleciła mi hiszpańską restaurację tapas w Sajgonie, muszę się wybrać 🙂
iii… też nie cierpię krewetkowych ogonków, a fuj!