Przewodnik po Szwecji

Całkiem nieromantyczna wycieczka na szkiery.

Jestem w Szwecji już prawie rok i wstyd się przyznać, ale jeszcze tutaj nie byłam nad morzem. Dotąd nie widziałam słynnych, skalistych nabrzeży, czyli szkierów. Postanowiłam to w końcu naprawić i wybrać się nad morze. Niestety pogoda tego lata nie rozpieszcza i trzeba było trochę poczekać na słoneczną niedzielę. Kiedy to w końcu nastąpiło, wybraliśmy się z Panem B. w okolice Nynäshamn. Pan B. opowiedział mi wcześniej o plaży, na którą zjeżdża się cały Sztokholm i inne regiony Szwecji. Ta plaża nazywa się Gålö. Jest to właściwie miejscowość kąpieliskowa. Jakiś czas temu usypano tu sztuczną plażę i łagodne zejście do wody tak, żeby można było się kąpać i opalać. W Gålö jest centrum konferencyjne, domki do wynajęcia, hostele, pole kempingowe, kawiarnie i restauracje. Faktycznie przed nami telepały się samochody z przyczepami kempingowymi, a na polu było całkiem sporo namiotów. Gålö to również rezerwat przyrody, w którym występują pewne gatunki roślin i zwierząt.

Dla mnie na dzień dobry był mały zong, bo to całe kąpielisko jakoś inaczej sobie wyobrażałam! Druga sprawa to nigdzie nie było widać skał. Całe to morze wyglądało jak jakieś jezioro i do tego z łąką na brzegu. Nie dość, że łąka to jeszcze podmokła, a ja wybrałam się w balerinkach z materiału.  Ten fakt od razu wprawił mnie w kiepski nastrój.

Szybko opuściliśmy podmokłą łąkę i wyruszyliśmy na skały. Na początku było całkiem ok. Droga była prosta, nad brzegiem morza, które absolutnie nie wyglądało jak morze, które jest po drugiej stronie – tej polskiej.

Niestety dalej już było trochę gorzej – ścieżka zmieniła się w istny tor przeszkód. To nie była ścieżka, tylko jedna, śliska skała! Miałam od razu sto tysięcy wizji, o tym jak sobie nogę skręcam w moich balerinach, albo jak się wywalam i wybrudzenie białego swetra to będzie najlepsza z możliwych opcji. Oczywiście cała wina leżała po stronie Pana B. Mógł mnie przecież uprzedzić, że nie będziemy, romantycznie trzymając się za ręce, spacerować po leśnej ścieżce. Będziemy za to przemykać po korzeniach i śliskich skałkach. Nawet fakt, że przy ścieżce było pełno jagód – zresztą na bank obszczanych przez lisy, nie poprawiał mi coraz gorszego nastroju. A tak nawiasem to nie uważacie, że media robią nam pranie mózgu? Kiedyś przecież zajadałam się takimi jagodami z krzaczków i nie myślałam o tym, że są obszczane przez lisy.

Strasznie mnie zmęczyło to uważanie, żeby sobie nóg nie połamać, nie wywalić, nie wypaćkać, nie wybrudzić butów i co najważniejsze nie uszkodzić aparatu. Jedyny plus był taki, że było mi ciepło, bo w lesie było niezłe zacisze. Aaa zapomniałam, że jeszcze jedna myśl psuła mi ten spacer – kleszcze! Broniłam się, jak mogłam przed myślą, że jakiś kleszcz właśnie opuszcza mi się na głowę albo wspina się po mojej nodze. Nasłuchałam się już przecież o wybitnie wściekłych, szwedzkich kleszczach. To wszystko sprawiło, że stwierdziłam, że nie ma sensu pchać się dalej. Widoki też nie były jakieś wspaniałe, a jeszcze jak zobaczyłam, że wcale daleko nie odeszliśmy, to się trochę zirytowałam. Tym bardziej że do tych szkierów Pana B. był jeszcze spory kawał, a mnie już stopy bolały.

Dałam się namówić jednak, że pójdziemy dalej. Niestety ścieżka, którą poszliśmy w pewnym momencie, okazała się nie do przejścia. Deszcze, które padały kilka dni wcześniej, sprawiły, że wszędzie było pełno wody i błota. Na ścieżce było coraz więcej mrówek i to takich wielkich mrówek. Nagle jedna weszła mi na nogę i nie chciała zejść. Nie wiem, czy mnie ugryzła, ale wrażenie było dziwne. Do tego jeszcze trzymała się tej mojej nogi, pomimo tego, że zaczęłam wrzeszczeć jak opętana i wymachiwać wszystkimi kończynami we wszystkie strony świata. Zaczęłam być całkiem mocno zła – ja od razu chciałam iść ścieżką bliżej brzegu, mniej zacienioną, a to mogło oznaczać, że tam jest bardziej sucho – niestety nie uparłam się tym razem no i miałam! Teraz musiałam iść na przełaj za Panem B. przez chaszcze, w których na pewno było pełno robali. Wyszliśmy w końcu na ścieżkę i na całkiem fajną skałę. Niestety do szkierów jeszcze był całkiem niezły kawałek i nie wiadomo jak dalej wyglądała ta druga ścieżka.

Droga powrotna minęła bardzo szybko. Nie obyło się oczywiście od kolejnych wrzasków, kiedy zaatakowała mnie kolejna mrówka oraz od wizji kleszczy i uczucia, że coś mi chodzi pod spodniami. Na koniec dobił mnie jeszcze widok moich balerin. 

Na jakiś czas obraziłam się na szkiery, a poza tym stwierdziłam, że wycieczki po lesie nie są na moje nerwy. 

2 komentarze

  • Radek Siechowicz

    Gålö jest swietne ale to nie miejsce na romantyczne spacery. Nad wode mozna dotrzec znacznie szybciej nie od strony plazy i campingu ale od strony parkingu. Nalezy udac sie na sam jego koniec polozony przy scianie lasu (widoczna z daleka tablica informacyjna) a nastepnie podreptac lesna sciezka podarzac za znakami. Dosc predko mozna znalezc sie nad morzem i przycupnac na jednej z kamienistych plaz na prowizorycznych laweczkach. A jak wieje sa tam fale, ze ho ho ;).

    • Agnes

      Postanowiłam dać szansę Gålö, planowałam powtórkę w bardziej odpowiednich butach ale jak piszesz, że jest lepsze dojście to skorzystam z dobrej rady:) Dzięki!