Z życia wzięte

Dzień Świstaka – jeden dzień z życia wzięty.

Taka jestem szczęśliwa, że dzisiaj jest pierwszy dzień mojej wolności (koniec z polskim pracodawcą), że z tego szczęścia opiszę Wam mój Dzień Świstaka.

Pewnie znacie ten film i wiecie, o co chodzi. Nie widziałam tego filmu, ale kojarzę fabułę i tym którzy nie znają przybliżę – koleś budzi się rano i stwierdza, że jest znowu ten sam, beznadziejny dzień i tak kilka razy pod rząd.

Mój Dzień Świstaka wyglądał z jednej strony inaczej, a  z drugiej podobnie….

Zaczęło się normalnie jak to we wtorek, czyli nerwowo. W poniedziałki z reguły przychodziło sto tysięcy maili od szefa (a podobno poprzedni wysyłali tego masę). Jak sobie wyobrażacie, takie wiadomości z reguły psują humor na kilka dni do przodu. Do tego skończyła mi się złodziejska umowa na abonament telefoniczny i po wyjściu z domu byłam zupełnie odcięta od świata. Do tego wszystkiego czułam, że się zaraziłam od Pana B jakimś bakcylem.

Do pracy jak zwykle wyszłam wcześniej. Zawsze jadę z zapasem czasowym, ponieważ nawet w Szwecji zdarzają się opóźnienia, bo czasem komuś odechce się żyć, albo zapatrzy się w swojego smarkfona i niechcący wpadnie pod metro. Bez przeszkód dotarłam do stacji, na której musiałam przesiąść się na drugą linię. I tu się zaczął mój Dzień Świstaka. Nie wiem jak to zrobiłam, ale wsiadłam nie w to metro co trzeba. Zorientowałam się, kiedy zobaczyłam za oknem kolorową stację, której nie ma na mojej trasie. Na szczęście musiałam się tylko cofnąć o jedną stację.

W godzinach szczytu metro jeździ co 6 minut, więc dwie minuty zaczekałam i zaraz wsiadałam w moje. Szybko dojechałam do stacji przesiadkowej i wyleciałam z wagonu jak z procy, bo właśnie na przeciwny peron wjeżdżało metro.

Szybko wbiegłam do metra szczęśliwa, że tak mi się poszczęściło i na bank zdążę do pracy, po czym spojrzałam na tablicę wyświetlającą informację o stacji docelowej i….najpierw nogi się pode mną ugięły, a potem się prawie popłakałam. ZNOWU JECHAŁAM NIE TYM CO TRZEBA METREM. Poczułam się, jakbym była bohaterką jakiegoś filmu i to wszystko działo się obok mnie. Normalnie Dzień Świstaka! Dramatyzmu dodawał fakt, że czas uciekał i tak naprawdę szybciej by było gdybym wyszła za pierwszym razem ze stacji metra i podreptała do pracy na piechotę. Niestety nie wiedziałam jak duży odcinek musiałabym pokonać, więc wyleciałam  z tego cholernego metra i poleciałam znowu na drugi peron.

Znowu odczekałam dwie minuty, myśląc sobie, że ktoś kto ogląda obraz z kamer stwierdzi, że jakaś wariatka jeździ w kółko metrem. Wsiadłam w metro, po czym wysiadłam na stacji przystankowej i znowu przeszłam na drugą stronę.

Tym razem już się upewniłam czy wsiadam we właściwą linię we właściwym kierunku. Na szczęście dużo się nie spóźniłam i nikt z donosicieli nie zauważył, że Więckowska spóźniła się (pierwszy i ostatni raz). 

4 komentarze

  • yogainstockholm

    Może przez ten deszcz? Ja dzisiaj chciałam wejść do metra na moją kartę debetową… Po chwili dopiero się zorientowałam, że chyba coś nie tak 😛 Oczywiście zanim wygrzebałam kartę SL to kolejka ludzi za mną nieźle się wkurzyła 😛

    A mogę zapytać gdzie pracujesz ? Bo ciekawi mnie fakt że musisz być na określoną godzinę, podczas gdy inni się spóźniają? (czyli w sensie, biznes się nie zawali jak się pracownik nie stawi na czas?)

    • Agnieszka Wieckowska

      to był początek wiosny i pełne słońce:) Ja jestem czasami trochę rozkojarzona i potrafię wsiąść nie w ten środek komunikacji co trzeba, wpakować czajnik do lodówki albo nalać zimnej wody do kawy. A praca to nie biznes i każdy powinien być punktualny (w tej pracy nawet siku nie można było iść zrobić).

  • karolina

    Nigdy nie jeździłam metrem w Szwecji ale choć w Warszawie są tylko 2 linie to też czasami można się pogubić 😉 Na szczęście u mnie w pracy wiedzą, że jak się spóźniam to pewnie przez to, że pomyliłam przystanki 🙂