Szwecja

Podróż do mojego, nowego miejsca na ziemi.

W Szwecji już byłam kilka razy ale nigdy jeszcze nie widziałam Szwecji od strony morza. Jest to zupełnie inny widok i miałam wrażenie jakbym przepłynęła nie na drugi brzeg Bałtyku, ale na zupełnie nowy ląd nad innym morzem. Nigdy nie zapomnę widoku lecących mew nad powierzchnią wody, a zaraz potem skalistego wybrzeża Szwecji i czerwonych domków z białymi obramowaniami. To jest widok dla którego warto popłynąć promem do Karlskrony, nie jakieś sklepy i dicho na promie tylko właśnie ten widok. A dlaczego wybraliśmy akurat prom do Karlskrony? Ponieważ nienawidzę pływać! Uważam, że spędzenie dwudziestuparu godzin w zamkniętej puszce to jakieś nieporozumienie (tyle trwa rejs do Nynäshamn). Wiem, że z Karlskrony jest kawał drogi do Sztokholmu ale po drodze można zwiedzić kilka miejsc i porobić fajne zdjęcia.

A więc zjechaliśmy z promu i pojechaliśmy prosto do centrum Karlskrony. Zaparkowaliśmy przy rynku a tam taki obrazek:

20140816_081345 Moje ukochane Muminki. Tu mi się zaraz przypomina historia jak mój Tata specjalnie przełożył mi kartki w książce o Muminkach, a potem się ze mnie nabijał, że nawet się nie zorientowałam. No tak tylko, że nie wpadł na to, że ja już któryś raz z kolei czytałam tę książkę i praktycznie znałam ją na pamięć.

Sama Karlskrona nie jest dużym miastem ale my też nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie więc ograniczyliśmy się do rynku i tego co koło rynku. Zanim doszliśmy na miejsce w uszy uderzyła nas muzyka – Polska muzyka! i to jaka – polskie dicho „Ona tańczy dla mnie”! Normalnie masakra. Cały rynek był zastawiony stoiskami i namiotami w których sprzedawano owoce, warzywa, kwiaty i jakieś badziewie w tylu 1001 drobiazgów. Wiele z tych stoisk było polskich  i stąd ten muzyczny podkład który się chyba niósł kilometrami. To się nazywa reklama naszego kraju;) No i tu się zaczął zgrzyt – bo te cholerne stoiska i ich dostawczaki popsuły mi cały kadr. To tak jak pojechać do Paryża, a tam Wieża Eiffla w remoncie.No może trochę przesadziłam ale wkurzyłam się nieźle.Rynek przepiękny no ale zastawiony autami:/ aaa i wiało jak na Uralu, a ja się oczywiście wystroiłam w sandałki – Wielka Gwiazda z Polski;) oj dał mi potem w kość ten lansik w sandałkach;(20140816_081607To co mnie najbardziej w tym mieście zainteresowało to tunel z szynami kolejowymi biegnący pod rynkiem praktycznie do nabrzeża. Tunel jest wykuty w skale, biegnie od dworca kolejowego do portu i niestety jest zamknięty. Wygląda niesamowicie klimatycznie.A to z tyłu za mną to dzwonnica admiralicji no i tajemniczy tunel:) 20140816_084617

W Karlskronie zaczęło mi już mocno burczeć w brzuchu więc szybko potoczyliśmy się w kierunku Kalmaru na pierwszy posiłek na szwedzkiej ziemi. Jak myślicie gdzie go zjedliśmy?

Poszliśmy do szwedzkiego odpowiednika amerykańskiego fast foodu – MAX Hamburgare. Max jest o wiele lepszy i smaczniejszy od McDonald’s – tylko cena….85kr czyli niecałe 40zł . No ale takie są ceny w Szwecji.

W Kalmarze niestety akurat odbywał się jakiś cholerny triathlon i przez to miasto było praktycznie niedostępne dla kierowców – nie wjechaliśmy na Starówkę, nie wjechaliśmy na wyspę Olandię. To co zobaczyłam? Zamek kalmarski i cmentarz pod zamkiem, super co? ja to mam szczęście:/

20140816_121114Pewnie patrząc na to zdjęcie zachwycacie się piękną trawą na której siedzę, co? Owszem piękna, ale też pięknie obsiana kupami dzikich gęsi i trzeba uważać bo potem się chodzi z pięknym, gównianym kleksem na dupsku;) Zamku  nie zwiedziliśmy bo się spieszyliśmy – chcieliśmy jeszcze zwiedzić Bullerbyn. Dojechaliśmy do Vimmerby, miasteczka w którym urodziła się Astrid Lindgren i jak na złość dopadł nas deszcz:/ A to był dla mnie główny punkt tej wyprawy ponieważ jestem wielką fanką jej książek. Przejechaliśmy więc szybko przez miasteczko wypatrując drogowskazu na Bullerbyn i dotarliśmy do wioski „Świat Astrid Lindgren”. A tam się okazało, że to taki park zabaw dla dzieci w którym można zobaczyć świat bohaterów z książek Astrid. Niestety przyjechaliśmy trochę za późno, a kosmiczna cena (400kr za osobę na cały dzień – ok. 200zł)za wejście odstraszyła nas przed szybkim przebiegnięciem po parku rozrywki.Zostało mi tylko zdjęcie zmokniętej kury z Vimmerby.

Całą dalszą drogę zastanawiałam się jak mój Tato Sknerus sztachnął się na taki wydatek i łażenie wśród tłumów rozwrzeszczanych dzieciaków. No więc Tata mi powiedział, że jak on był w Szwecji to nie było zamkniętego parku rozrywki. Nie było, bo to nie w parku jest TO Bullerbyn w którym był mój Tato i które ja chciałam zobaczyć. Astrid Lindgren za pierwowzór Bullerbyn posłużyła mała wioseczka Sevedstorp położona niedaleko Vimmerby do którego my nie dotarliśmy. Ale ze mnie cymbał.

Vimmerby było tak naprawdę naszym ostatnim przystankiem bo zrobiło się już późno, a my wciąż nie wiedzieliśmy gdzie będziemy mieszkać.

Dojechaliśmy do Sztokholmu i okazało się, że nie będziemy mieszkać tam gdzie mieliśmy czyli w odnowionym budyneczku w całkiem fajnej dzielnicy, ale na drugim końcu miasta czyli nie wiadomo gdzie i jak. Dojechaliśmy do naszej dzielnicy czyli Duvbo i poczuliśmy się jakby zadowoleni, ponieważ Duvbo to dzielnica willowa pełna starych, typowych, szwedzkich domków. My akurat mieliśmy zamieszkać w jedynej tam willi – klocku z lat 60tych. Niestety to co się okazało i ukazało po wejściu do domku…..to już osobna historia.

p.s.dlaczego nie mieszkamy w mieszkaniu Pana B. o tym w następnym poście.