Belgradzkie smaki czyli jak chcesz przytyć, to jedź do Serbii.
Bałkany kocham ponad wszystko. Na to uczucie ogromny wpływ ma fakt, że bałkańska kuchnia nie ma sobie równych.
W Serbii można powiedzieć, że byłam już trzeci raz i już sobie zdążyłam wyrobić zdanie o tej kuchni. Na chwilę obecną znając już całkiem nieźle kuchnię rumuńską (w zasadzie tylko w niewielkiej części należy do Bałkan), chorwacką, bośniacką, macedońską, grecką i serbską mogę powiedzieć, że to, co przyrządzają Serbowie, nie ma sobie równych. Tak wiem, jeszcze nie próbowałam kuchni bułgarskiej i w zasadzie nie jadłam niczego w Albanii i Czarnogórze, ale jak na razie numerem jeden jest Serbia.
Co w serbskiej kuchni jest takiego szczególnego? Serbia jak każde inne, bałkańskie państwo to takie poplątanie z pomieszaniem. Prawdziwy kocioł, w którym wymieszane są wpływy śródziemnomorskie, tureckie i austro-węgierskie. To wszystko sprawia, że w kuchni serbskiej znajdziemy zarówno potrawy rodem znad Morza Śródziemnego, tureckie (pita, kajmak, burek, baklava) i węgierskie (gulasz). To kuchnia, w której prym – oprócz mięsa, wiodą pomidor, świeży ogórek, żółta cebula i świeża kapusta. Do tego papryka, sól, pieprz, czosnek i oliwa. Taa, bo Serbowie mocno doprawiają swoje dania, ale tylko kilkoma przyprawami.
Jak wiadomo, to co jest w stolicy może się trochę różnić od tego co jest innych regionach danego państwa, a ja spróbowałam zaledwie namiastki tego co oferuje kuchnia serbska. Powiem jedno: mięso, mięso i jeszcze raz mięso, a wegetarianie mają w Serbii przesrane.
Tradycyjnie zacznę od zup. Jak to na Bałkanach z zupami jest słabo – wiadomo, zima u nich nie trwa tyle, co u nas, a lato dłuższe i cieplejsze. W Belgradzie udało mi się dorwać jedną zupę – niestety na bazie cielęciny. Nie jadam cielęciny, ale czego się nie robi dla fanów bloga. Zupa przepyszna – taki trochę odpowiednik naszego rosołu (tylko bez makaronu). Świetnie doprawiona i niesamowicie rozgrzewająca. Wiem, że Serbowie mają też inne zupy, czyli rybną, z kury i fasolową, więc wszystko jeszcze przede mną.
Jak już wspomniałam Serbia to raj dla mięsożerców. Wszyscy jedzą mięso, aż furczy – a przyznać trzeba, że jest genialnie przyrządzone. Serbowie najchętniej grillują i tak najbardziej popularne są cevapcici, pljeskavica i sis. Dania te przygotowywane są z mieszanego mięsa mielonego lub siekanego.
Cevapcici, czyli ćevapčići to takie małe, podłużne kotleciki, które wyglądają jak małe kiełbaski. Podaje się je z chlebem pita. W knajpach fastfoodowych dostaniemy je wetknięte w chlebek.
W tych lepszych knajpkach ćevapčići dostaniemy podane osobno. Nie zależnie od formy podania smakują bosko!
Pljeskavica to taki rozpłaszczony kotlet mielony. Ten przysmak może być podany również z frytkami (najczęściej jednak z chlebem) lub w wersji fast food, czyli w bułce z warzywami. To najbardziej popularny serbski hamburger. Pljeskavica może być też nadziewana serem, szynką i kajmakiem. Jest genialna i w moim przypadku chyba wygrywa z cevapčići.
Sis to takie szaszłyki. Na patyk nakłada się mięso mielone lub siekane – obtacza w sedżuku, czyli w papryce i na grilla.
W ramach próbowania nowych smaków postanowiłam skosztować serbskiej kobasnicy, czyli mówiąc wprost kiełbasy z grilla. Muszę stwierdzić, że jest o niebo lepsza od polskiej, zgrzebnej kiełbachy.
Oczywiście na grillu przyrządza się i inne mięsiwo. Genialnym sposobem, żeby spróbować wszystkiego, jest zamówienie talerza dla dwóch osób. Prawdę mówiąc, z takiego talerza spokojnie najedzą się trzy osoby, a nawet i cztery. Taki talerz zawiera kotlety schabowe, piersi kurczaka, boczek i kobasnice – podejrzewam, że są różne zestawy. I wierzcie mi – dwie osoby nie są w stanie tego przejeść. Wszystko oczywiście grillowane.
Do mięcha najczęściej podaje się chlebek pita. Frytki oczywiście też są, ale moim zdaniem nie pasują do tej kuchni i gołym widać okiem, że to nabytek z Zachodu. W menu nie znajdziecie również (no, chyba że w jakieś specjalnej restauracji) wymyślnych sałatek z nie wiadomo czego. W menu znalazłam świeże ogórki, pomidory i kapustę. Jest też trochę pikli i pieczonej papryki.
Narodową sałatką, czyli serbską sałatką jest coś, co znamy ze swojego podwórka. To pomidory ze świeżym ogórkiem i cebulą pokropione octem winnym. Do mięsa podawana jest również pokrojona w kostkę żółta cebula i kapusta. Nie muszę wspominać, że warzywa w Serbii są niesamowicie aromatyczne i mają wspaniały smak.
Z sałatek bardzo popularna jest też szopska sałatka. To właściwie sałatka bułgarska, którą zaadoptowali Serbowie (można ją też spotkać w pozostałych krajach byłej Jugosławii). Sałata szopska to nic innego jak sałata serbska plus tarty biały ser. Ta sałatka podbiła nasze serca i przynajmniej raz dziennie lądowała w naszych brzuchach.
Z innych dodatków oprócz musztardy muszę wymienić przepyszny kajmak, czyli coś w rodzaju mlecznego kremu. Ten specjał wyrabia się ze śmietany kremówki i mleka domowego bawoła. Kajmak zawsze kojarzył mi się z obrzydliwie słodką masą do ciast. Serbski kajmak to coś pomiędzy jogurtem, a śmietaną i może być równie w wersji słodkiej, słonej albo pikantnej. Taki pikantny nosi nazwę Urnebes i jest bardzo ostry. Jako dodatek popularny jest również ajvar, czyli pasta z papryki.
Tym razem dałam się też skusić na narodowy przysmak, czyli burek. Nie cierpię ciasta francuskiego i za każdym razem będąc w Serbii, omijałam tę potrawę z daleka. Tym razem nie dało się wywinąć, ponieważ mieliśmy okazję poznać autochtona, który postanowił zapoznać nas belgradzkimi przysmakami. Do dzięki Dusko i też Monice (koleżance z Polski) zajrzeliśmy w miejsca, do których nie trafiają turyści. To Dusko wywiózł nas na rogatki miasta do restauracji, w której obżeraliśmy się grillowanym mięsiwem. Dusko również zaprowadził nas do niewielkiego baru, w którym podawany jest burek. Co to takiego ten burek?
To taki jakby naleśnik nadziewany mięsem. Zrobiony jest ciasta, które przypomina ciasto francuskie. Jest strasznie tłusty i Serbowie go kochają. Tak więc nie było wyboru i trzeba było spróbować w końcu tego specjału. Na szczęście była odmiana na słodko z wiśniami, a jak wiecie, ja jestem wiśniowym potworkiem. Każde z nas wybrało inny smak i tym sposobem z Panem B. popróbowaliśmy i z serem i ze szpinakiem i tradycyjnego z mięsem. Taki burek obowiązkowo je się z jogurtem, który w smaku przypomina polski kefir. A jak ten burek?? Nie moje smaki. Spróbowałam, wiem, jak smakuje i mogę się wypowiedzieć, że mi to nie smakuje. Za to jogurt pierwsza klasa!
Dusko zaprowadził nas też w miejsce, w którym podawany jest specjał belgradzki. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy, albo inaczej – czegoś takiego dawno nie widzieliśmy. Na miejscu, czyli pod kamienicą zobaczyliśmy długą kolejkę do okienka.
Z okienka, do którego trzeba się było pochylić, ponieważ lokal Bucko znajdował się w piwnicy, sprzedawano kawałki pizzy.
Nasz serbski kolega powiedział, że to najsłynniejszy w Belgradzie fast food i nigdzie indziej czegoś takiego nie znajdziemy. Trochę miałam rację z tymi zapiekankami, ponieważ w okienku sprzedawano kawałki pizzy. Pizza robiona na sposób serbski z sosem, który tak naprawdę jest sałatką. Tych sosów/sałatek było kilka. Do wyboru był z kurczakiem, warzywny (podobno nikt normalny w Serbii go nie bierze, bo przecież sos bez mięsa to nie sos), z tuńczykiem, serowy, urnebes (czyli kajmak z ostrymi przyprawami), z wołowiną i….ruski. Ten ruski to po prostu nasza, polska sałatka warzywna tylko z szynką, która w Serbii nosi miano ruskiej sałatki.
Bucko, bo tak się zwie ten fast food, w Belgradzie ma dwie miejscówki. Jedna to mały punkcik, w którym można kupić pizzę na wynos. Tutaj przychodzą imprezowicze, żeby coś przekąsić. W drugim można usiąść i oprócz pizzy zjeść również sandwicza. Oba punkty otwarte są do późnej nocy i zarówno w dzień jak i w nocy ustawia się do nich niezła kolejka.
Serbia to kraj kawoszy. W Belgradzie na każdym roku jest jakaś kawiarnia, w której serwują doskonałą kawę. I zawsze, o każdej porze w kawiarni ktoś siedzi, popija kawę i pali papierosa.
Kawa jest pyszna, ale jeżeli ktoś chce się napić kawy po turecku, to może mieć problem. W Belgradzie znaleźliśmy tylko jedną kawiarnię, w której można się było napić kawy z tygielka.
Do kawy koniecznie coś słodkiego – oj Serbowie to lubią słodycze. Szczególnie upodobali sobie baklavę, która przywędrowała na te ziemie za sprawą Turków.
W Serbii produkuję się bardzo dobre piwa. Najbardziej popularne to Jelen i Lav.
A z mocniejszych alkoholi to oczywiście rakija i…obrzydliwa, ziołowa nalewka, czyli Gorki List. Gorki List to coś podobnego do węgierskiego Zwack i niemieckiego Jägermeister.
W centrum Belgradu nie ma dużych sklepów (dopiero teraz buduje się duże centrum handlowe), a w małych sklepach królują wina macedońskie i czarnogórskie – nie wspominając o alkoholach zachodnich. Znaleźliśmy tylko jedno godne uwagi, czyli słodkie wino jeżynowe. To wino byłoby genialne gdyby było gazowane.
A na koniec co ile kosztuje.
W Belgradzie byliśmy cztery dni i po tych czterech dniach przyjechałam o kilo cięższa. Te wszystkie kajmaki, urnebesy, pity i mięsiwo….skutkuję szybkim nabraniem ciałka. Morał z tego taki, że jadąc do Serbii, trzeba zapomnieć o diecie i obżerać się wszystkim, bo grzech sobie tych pyszności odmawiać.
Na koniec pragnę podziękować Monice i Dusko za to, że pokazali nam miejsca, do których na pewno byśmy nie trafili.
Źródełko:
Przewodnik Bałkany – praca zbiorowa, Kraków 2009.
Jeden komentarz
Pingback: