Falukorv – smaki Szwecji.
Falukorv to kolejny, szwedzki przysmak, który przyprawia nas Polaków o dreszcze.
Falukorv to chyba najsłynniejsza, szwedzka kiełbasa. Jej nazwa od 1973 roku jest chroniona prawnie.
Nazwa tej kiełbasy wzięła się od nazwy miejscowości w której zaczęto ją wytwarzać czyli Falun. W Falun znajduje się kopalnia miedzi w której wykorzystywano do pracy zwierzęta takie jak konie czy woły. Zwierzęta nie tylko pracowały, ale też dostarczały mięsa które solono, a następnie wędzono. Pewnego dnia ktoś wpadł na pomysł żeby z tego wędzonego mięsa robić kiełbasy. W ten sposób powstała falukorv. Przekazy twierdzą, że było to w XVI wieku. Kiełbasy wytwarzano sporo więc zaczęto ją rozprowadzać po całym kraju. W XVIII wieku dotarła do stolicy Szwecji.
Falukorv to mielone mięso wołowe, wieprzowe lub konina (nie wiem czy jeszcze takie robią dzisiaj). Musi zawierać przynajmniej 45 procent mięsa. Pozostały skład to tłuszcz, cebula, mąka ziemniaczana, sól i inne przyprawy.
Podaje się ją ugotowaną, upieczoną, smażoną lub grillowaną z ziemniakami pure albo gotowanymi, makaronem lub ryżem. Zwykle krojona jest w grube plastry. Szwedzi lubią ją jeść z sosem chrzanowym. Często jest składnikiem dania jednogarnkowego. W szkołach i przedszkolach podaje się ją dzieciom w postaci kiełbasianych hamburgerów.
Czy ta falukorv jest faktycznie taka straszna jak ją malują? Wszystko zależy od tego jakiej firmy kupi się kiełbasę i jaką zawartość mięsa będzie miała. Tam gdzie jest mniej mięsa tam jest więcej tłuszczu. Im więcej tłuszczu tym gorszy smak. O falukorv słyszałam legendy. Słyszałam, że jest ohydna – to od Polaków którzy przyjechali do Szwecji. Od Polaków którzy albo tutaj się urodzili albo przyjechali tutaj bardzo dawno temu usłyszałam, że falukorv jest pyszna. Kiełbasa nie wygląda specjalnie zachęcająco – trochę jak polska metka albo mortadela. Sprawiło to, że odwlekałam moment degustacji tego przysmaku aż przypadkiem zostałam „przymuszona” do spróbowania. Stało się to podczas mojego pobytu w szpitalu po urodzeniu Frejki. Na drugi dzień po porodzie zaserwowano posiłek w postaci falukorv z pure z ziemniaków i marchwi plus sałaty. Spróbowałam i….skończyło się na zjedzeniu wszystkiego tylko nie falukorv. To było paskudne!
Postanowiłam jednak dać drugą szansę falukorv. Jak to ja żeby nie wydawać pieniędzy na coś, co pewnie wywalę do śmieci (bo co zrobię z czymś co nie nadaje się do jedzenia?) kupiłam na promocji falukorv. Kiełbasę kupiłam ze sporą zawartością mięsa, odarłam z osłonki, pokroiłam w grube plastry i wrzuciłam na patelnię. Zapach jaki rozniósł się po kuchni był zaskakująco pociągający. Ugryzłam i…to wcale nie było takie złe! Powiedziałabym, że było niezłe, przepraszam moja falukorv była smaczna. Zupełnie inna od tej podanej w szpitalu – być może ta w szpitalu miała niską zawartość mięsa, a przez to mdły smak. Tamta nie była też tak mocno przysmażona. Nie zjadłam całej kiełbasy, ale mogę stwierdzić, że falukorv nie jest wcale takie straszne jak je Polacy malują.
Źródła:
https://www.ica.se/recept/falukorv/
Swahn Jan-Öjvind, Matens historia från A till Ö,2009, Bromma.
Jeden komentarz
Kaśka
Ha, to jeszcze spróbuj pieczonej falukorv – moi ex teściowie, nacinali tę kiełbasę, i w nacięcia wkładali naprzemiennie – półplaster cebuli, plaster sera i plasterek jabłka, i zapiekali. Autentycznie pyszne. Pewnie przez przypieczoną cebulkę, jabłko i ser:) i do tego potetmus .