Muzeum Vasa czyli jak porażkę przekuć na sukces.
Każda stolica (i wiele dużych miast) ma takie muzeum, do którego każdy, szanujący się turysta musi wejść. Nieważne, że są przereklamowane i często te niby, super ekstra muzea są gorsze od tych uważanych za mniej atrakcyjne. Sztokholm pod tym względem nie jest wyjątkowy. W Sztokholmie wszyscy pędzą do Muzeum Vasa (nie, nie, nie jest to muzeum pieczywa Wasa) i….potem mają mieszane uczucia.
Muzeum Vasa to muzeum okrętu, który przeleżał na dnie morza 333 lata. Statek zatonął w 1628 roku i został wydobyty w 1961 roku. Jest o tyle ciekawy, że po długiej renowacji udało się zrekonstruować statek prawie w 95 %. Podobno jest to jedyny na świecie, prawie w całości zachowany okręt z XVII wieku. Muzeum oczywiście zostało zbudowane na potrzeby okrętu i wygląda jak betonowy bunkier
Szwedzi twierdzą, że ich otwarte w 1990 roku muzeum jest najbardziej popularne w krajach Skandynawii. Faktycznie, ilość zwiedzających w tym muzeum jest porażająca i trzeba się uzbroić w cierpliwość, najpierw stojąc do kas, a następnie snując się w żółwim tempie wśród chmary ludzi.
W środku oczywiście znajdziemy kawiarnię, ulotki informacyjne (nawet w języku polskim) i sklepik, w którym można kupić kopie przedmiotów znalezionych we wraku.
Jest też coś dla większych dzieci.
Samo muzeum jest dosyć spore i obraca się dosłownie wokół okrętu. Na sam statek oczywiście nie ma wstępu. Zwiedzający chodzą po wybudowanych dookoła statku poziomach.
Jest też oczywiście atrapa pokładu i kajuta admirała, na które można wejść.
W muzeum zobaczymy około 9 wystaw, które przedstawiają m.in. wydobycie statku z dna morza, sprzęt użyty do tej akcji i zdjęcia osób uczestniczących w tym przedsięwzięciu.
Zobaczymy również wystawy dotyczące powstania i budowy okrętu, organizacji życia codziennego na jednostce i przedmioty (szczątki) wyłowione wraz z okrętem.
W tym wszystkim najciekawsza jest historia tego statku. O tyle ciekawa, że jest związana z Polską. Szwedzi zrobili złoty interes na jednej ze swoich większych porażek. Tutaj musimy się cofnąć do XVII wieku. Jak pamiętacie z lekcji historii i z mojego posta o Katarzynie Jagiellonce, w XVII wieku weszliśmy na wojenną ścieżkę z państwem szwedzkim. W 1626 roku król szwedzki Gustaw II Adolf, zleca budowę ogromnego okrętu wojennego na potrzeby wojny z Rzeczpospolitą. To ma być czołowy okręt floty szwedzkiej z największymi działami. Budowa statku trwa dwa lata i pochłania masę pieniędzy.
Statek po wybudowaniu mierzy 52 m wysokości, 69 m długości, 12 m szerokości (maksymalna szerokość) i waży 1200 ton. Jednostka może pomieścić 300 żołnierzy i 145 marynarzy. Do tego okręt ma na dwóch pokładach więcej ciężkich dział niż jakikolwiek współczesny mu okręt (te działa potem skutecznie pomogą mu zatonąć). Latem 1628 roku Vasa z wielką fetą wypływa ze sztokholmskiej stoczni. Okręt ma płynąć do bazy floty w południowej części archipelagu sztokholmskiego – Älvsnabben. W bazie na okręt miało wsiąść 300 żołnierzy i ruszyć na Polskę. Wypływa i po przepłynięciu 1300 m przechyla się najpierw na jedną stronę, a potem na drugą. Przez luki zaczyna wlewać się woda, ludzie zaczynają ratować się ucieczką, bo Vasa tonie. Udało się uratować 20 osób załogi. Na dno razem z okrętem poszła większość, czyli 30 osób Ich szczątki wyłowiono 333 lata później razem z wrakiem statku. Co ciekawe szef nurków skosztował masła z wydobytej drewniano-cynowej kadzi i…dostał wyprysków (o innych skutkach natury fizjologicznej nic nie wiadomo).
Nie wiem jaka była reakcja króla polskiego, ale domyślam się, że zatarł z radości ręce, tak samo jak król szwedzki zapewne zgrzytał zębami. W każdym razie w Szwecji zaczęto szukać winnych. Winę za katastrofę zrzucono m.in. na polskich szpiegów, którzy podobno pozmieniali plany budowy okrętu. Prawda jest taka, że w główny projektant, trochę namieszał w projekcie (zrobił złe obliczenia). Do tego wszystkiego dołożył swoje pięć groszy król szwedzki, który zażądał dodatkowych dział na górnym pokładzie i rozbudowy nadbudówki.
Chciał też, żeby okręt wyglądał jak smukła klacz, a nie jak zwalista krowa. Ten statek miał być wizytówką szwedzkiej potęgi i bogactwa.
No i jak to w życiu bywa, wyszło jak zwykle, czyli do dupy. Już próby stateczności okrętu wykazały, że coś jest nie tak, ale admirał floty wojennej zdecydował, że statek jest gotowy. Dalej już wiecie, co się stało.
Okręt próbowano wydobyć z dna morza, ale niestety udało się tylko wyłowić trochę rzeczy.
O okręcie szybko zapomniano — no w końcu kto by chciał pamiętać o takiej wtopie. W latach 50 tych XX wieku o okręcie przypomniał sobie prywatny badacz/poszukiwacz Anders Franzén, który szukał okrętu przez wiele lat. Udało mu się to w końcu 25 sierpnia 1956 roku. Rok później rozpoczęto prace wydobywcze. Przez dwa lata drążono pod kadłubem wraku tunele, pod którymi następnie przeciągnąć liny. Już przy pierwszej próbie udało się unieść wrak. 4 maja 1961 roku Vasa znalazł się w suchym doku. Konserwacja wraku trwała aż 17 lat.
Tym samym uruchomiła się prawdziwa maszynka do robienia pieniędzy, ponieważ to, co Szwedzi zainwestowali w odrestaurowanie statku, a potem w wybudowanie muzeum to zwróciło się z nawiązką. Król Gustaw II Adolf byłby dumny, widząc ile chwały i kasy przyniósł jego kaprys (a ilu Polaków zostawia teraz swoje pieniądze w kasie muzealnej).
Ciekawe jest to, że okręt dostarczył wielu zagadek, które nie wiadomo czy kiedykolwiek uda się rozwikłać. Jedną z nich są figury, o których wiadomo, że były polichromowane, ale wiadomo dokładnie jak.
W związku z tym, że jest to bardzo popularne muzeum, do którego ściąga mnóstwo turystów wstęp nie należy do najtańszych. Dzieci do lat 18 wchodzą za darmo. Dla Szwedów do kura znosząca złote jaja i doskonale zdają sobie z tego sprawę, że do muzeum zawsze przyjdzie masa ludzi. Każdy turysta musi się przecież pochwalić, że był w TYM muzeum i widział TEN słynny statek. Jeszcze jedno, odwiedzając to muzeum, nastawcie się na niezłe ciemności, w których jest ciężko zrobić dobre zdjęcia.
Jeżeli chodzi o moje prywatne odczucia, to nie jest muzeum, które rzuciło mnie na kolana — w każdym razie nie za taką cenę biletu. Fajnie, że można zobaczyć oryginalny statek z XVII wieku, ale słabe oświetlenie i odległość, w jakiej zwiedzający poruszają się od obiektu muzealnego, sprawiają, że okrętu dobrze nie widać, a do tego przeciskanie się przez szalejących z selfiakami Azjatów jest mocno upierdliwe. Nie jest to muzeum, które umieszczę w dziesiątce ulubionych muzeów. Plusem jest na pewno to, że jest mnóstwo wystaw, a do tego można zobaczyć konserwatorów przy pracy.
Źródełka:
http://www.vasamuseet.se/pl
http://www.sofijon.pl/module/article/one/557
https://pl.wikipedia.org/wiki/Vasa
Przewodnik Wiedzy i Życia „Sztokholm”, Warszawa 2001
4 komentarze
Radek Siechowicz
Ciemno jest dlatego, zeby sie statek nie rozlecial do konca. Bylismy raz i wystarczy. Za to w Sjöhistoriska kilkanascie razy. I jest za darmo. A jak ktos chce zobaczyc na prawde oszalamiajace ceny to polecam Kålmården ZOO.
Agnes
Wiem, że to dla dobra okrętu ale…..Szwedzi uwielbiają zasłaniać okna w swoich muzeach co niekoniecznie ma racjonalne wytłumaczenie, a co mnie strasznie wkurza. Druga sprawa skoro tak dbają o swój stateczek to dlaczego pozwalają na użycie fleszy? Dla mnie totalny idiotyzm. Kålmården ZOO? Aż muszę zobaczyć co to jest i ile to kosztuje 😉
dorotastrzelecka
Nie wiedziałam o tym muzeum. Ciekawie i z humorem opisałaś historię statku i wrażenia muzeum. Sama musiałsbym się przekonać by ocenić ale zwykle rezygnuję z drogich wstępów. Historia zatoczyła koło i chyba dzięki dobrej promocji coś co dupy nie urywa przyciąga tłumy.
Agnes
Dorota, bilety nie są drogie np. dla Koreańczyków czy Japończyków, a nawet dla Szwedów – napisałam ten post z perspektywy Polaka mieszkającego w Polsce (i osób z krajów biedniejszych) dla którego wydanie na wstęp do muzeum 60 zł to jest spory wydatek (nie licząc partnera). Druga sprawa, to muzeum dla pasjonatów marynistyki więc jeśli się tym nie interesujesz to nie polecam ale Twój mąż i synek pewnie by się zaciekawili 😉 Dzięki Dorota za odwiedziny!