Albania

Wyprawa do północnej Albanii.

Miała być Rumunia, ale stanęło na Albanii. W Albanii byliśmy dwa lata temu i wróciliśmy z niej pełni pozytywnych wrażeń, więc czemu by nie pojechać do niej drugi raz (ja trzeci), tym bardziej że we wrześniu w Albanii jest jeszcze bardzo ciepło.  Tym bardziej że z Albanią są świetne połączenia lotnicze i bardzo wygodnie można polecieć czarterem z ITAKĄ – tutaj oferta.

Tym razem postanowiliśmy ruszyć w Albanii bardziej w kierunku północnym i nie skakać codziennie do innego miejsca. Miał być czas na plażowanie i kąpiel dla Frejki, odwiedzenie miejsc, które widziałam 10 lat temu i więcej czasu na zwiedzanie Tirany. Plan był super, ale jak zwykle zabrakło na wszystko czasu. 

Co nas od początku zdziwiło? Trzy lata temu lecieliśmy prawie pustym samolotem. Teraz samolot był kompletnie zapełniony i do tego leciało mnóstwo Szwedów i oprócz nas jeszcze kilku Polaków. Na miejscu stwierdziliśmy, że musimy uważać na to, co mówimy, bo wokół co chwila jakiś rodak przechodził. Nawet zagadaliśmy jedno polskie małżeństwo, ale po usłyszeniu, że zapłacili 7 tysiaków za hotel ze SPA i że nie czują się w Albanii bezpiecznie, ale nie wiedzą dlaczego, stwierdziliśmy, że starsze pokolenie wciąż tkwi głęboko w czasach komuny i szkoda czasu na strzępienie sobie języka. Ja widziałam ogromne zmiany w Albanii od mojej pierwszej wizyty w tym państwie 10 lat temu. Było o wiele czyściej i było widać, że inwestują w lepsze drogi i chodniki. I wcale nie było wielkiej różnicy pomiędzy taką np. Grecją z jej fatalnymi chodnikami i mnóstwem śmieci. Za to w Albanii byli sympatyczni ludzie, nikt nas praktycznie nie zaczepiał, nie oszukał, nie naciągnął. Tak nam się podobało, że być może wrócimy za rok, bo mamy jeszcze mnóstwo miejsc do zobaczenia.

Naszą wyprawę zaczęliśmy od Tirany, w której po wylądowaniu spaliśmy, a potem wynajętym autem ruszyliśmy nad morze do Durres, w którym spaliśmy jedną noc. Ten nocleg trochę był oszukany, bo właściciel przeniósł nas do domu siostry z rzekomej awarii w apartamencie, którym mieliśmy spać. Gdyby nie 9 kotów i szczęście Freji z tego powodu, zgrzytałabym zębami z powodu braku światła w łazience, a potem mrówek, które poczęstowały się naszymi paluszkami leżącymi na nocnym stoliku. Teraz tylko trzymać kciuki czy nie będziemy mieć nieproszonych gości do domu.

Durres okazało się być nie takie straszne jak je Polacy malują. Fakt, że to portowe miasto, ale z zabytkami antycznymi i o wiele ładniejsze od Vlory. Do tego plaża! A jeszcze jeżeli chodzi o plażę, to przez przypadek trafiłam na informację o plaży blisko granicy z Czarnogórą, na którą przyjeżdżają głównie miejscowi. Podobno turyści tam nie docierają. Podobno, bo oprócz nas było tam młode, polskie towarzystwo raźno rzucające kurwami i innymi słowami, od których się robi niedobrze. Nie wyglądali na patologię. Hmm a może w Polsce takie słowa to już standard? Towarzystwo ominęliśmy szerokim łukiem.

Z Durres ruszyliśmy na północ do Szkodry i…spełniliśmy moje marzenie, czyli zobaczyliśmy zamek Jerzego Kastrioty, do którego jest nieco ciężko się dostać. W zasadzie mieliśmy go odpuścić ze względu na Freję. Dojechaliśmy do półwyspu Rodonit, zobaczyliśmy piękny kościółek, bunkry, wypiliśmy kawę w knajpce urządzonej w dawnym bunkrze, pogadaliśmy z Niemcami, których reszta ekipy poszła sobaczyć zamek i stwierdziliśmy, że spróbujemy dotrzeć do zamku.

Po drodze jeszcze Anglicy nas ostrzegli przed miejscami ciężką trasą. Faktycznie, trasa była dosyć wymagająca. W pewnym miejscu schody się urywały i trzeba było trochę się powspinać, ale nie było tak źle, żeby energiczna pięciolatka nie dała rady. Szczerze mówiąc, to był nasz numer 1 tej wycieczki.

Szkodra to przede wszystkim obżarstwo i twierdza, w której trzeba uważać, żeby gdzieś nie wpaść.

Z Szkodry do Tirany postanowiliśmy zjechać do Kruje, które chciałam jeszcze raz zobaczyć. Albańska cepelia z tabunami turystów do której więcej nie wrócimy.

Za to Tirana to już inna bajka. Tirana to miasto, o którym wiele osób mówi, że nie warto w nim spędzić nawet jednego dnia. Dla nas zdecydowanie znowu za krótko. Za każdym razem odkrywamy coś innego i ciągle nie możemy dotrzeć do muzeum narodowego i starego meczetu.

Zdążyliśmy zobaczyć dwa świetne muzea zorganizowane w bunkrach i już trzeba było wracać, a przebijanie się autem przez zakorkowaną Tiranę to wyższa szkoła jazdy na wrotkach. 

Albania oczywiście ma też swoje czarne strony, czyli bezpańskie psy i koty, ale też napastliwe dzieci cygańskie. Tak dużego obozowiska cygańskiego blisko centrum miasta jeszcze nie widziałam. Dzieci palące papierosy, kupujące sobie energetyki i napoje kawowe za pewnie wyżebrane od turystów pieniądze…

2 komentarze

Discover more from Agnes na szwedzkiej ziemi

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading