Maroko

Maroko praktycznie czyli co gdzie i jak.

W Maroko spędziliśmy cały tydzień – podróżując z miasta do miasta, ale niestety tylko zwiedziliśmy północną część tego państwa.
Do wyboru mieliśmy dwie destynację – Marrakesz i Agadir. Wybraliśmy Marrakesz z tego względu, że bilety były tańsze a poza tym w Agadirze tak naprawdę nie ma nic interesującego. To miejsce głównie dla leniwych turystów, którzy przyjeżdżają smażyć tyłki nad hotelowymi basenami.
Już w samolocie otrzymaliśmy formularze w których musieliśmy podać swoje dane. Ten formularz oddawaliśmy potem przy kontroli paszportowej.

Kontrolę przechodzą absolutnie wszyscy, stąd dosyć spore kolejki do punktów paszportowych. O ile dla przylatujących nie jest to wielkim stresem o tyle dla wylatujących już nie jest to takie fajne. To co mnie zdziwiło na tym lotnisku to to, że jest praktycznie puste – nikt się nie pęta za bramkami. Niestety przy wyjściu stoi cała szarańcza oczekujących i naprawdę jest ciężko przepchać się przez ciżbę. Wśród czekających jest cała masa taksówkarzy i innych cwaniaczków, którzy od razu obskakują wychodzących.
Lotnisko jest przepiękne – totalnie nowe i bardzo czyste. Wejście dla odlatujących znajduje się spory kawałek dalej niż wyjście. Aby wejść na lotnisko trzeba przejść przez kontrolę bagażu. No i tutaj trochę się zdziwiliśmy ponieważ kontroler stwierdził, że mamy za dużo alkoholu w dużej walizce i mamy część butelek przełożyć do bagażu podręcznego. Przełożyliśmy je tylko po to, żeby kawałek dalej butelki na nowo wpakować do dużej walizy. Na lotnisku widać też afrykańską „fantazję”. Polecam nieustannie sprawdzać albo nawet siedzieć plackiem przy punkcie nadania bagażu, ponieważ można się nieźle przejechać na informacji lotniskowej. To co jest na tablicy odlotów to niekoniecznie jest prawdą. Niestety informacja lotniska pozostawia wiele do życzenia – generalnie nikt nic nie wie i można się nieźle zdziwić widząc że samolot, który miał być o godzinę opóźniony odlatuje za chwilę. Na szczęście w razie czego na odprawie paszportowej otwierają osobne stanowisko dla lotu na który biegnie szarańcza źle poinformowanych pasażerów. Sama kontrola bezpieczeństwa to nic strasznego i przebiega całkiem sprawnie. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć co można kupić w strefie bezcłowej ponieważ przebiegliśmy obok niej wpadając w ostatniej chwili na pokład samolotu (rzekomo nasz samolot miał być o godzinę opóźniony).
Na lotnisku oczywiście można wymienić pieniądze. Jest tu kilka punktów wymiany waluty. Maroko ma odgórnie narzucony kurs waluty i spokojnie można ją wymienić w kantorach bankowych. Niestety przy okazji można się dać naciągnąć na kartę płatniczą na którą wpłacają wymienione pieniądze. Za kartę oczywiście pobierana jest opłata i bardzo ale to bardzo odradzam branie takiej karty. W Maroko niechętnie przyjmują płatności kartą – generalnie rządzi gotówka. Często oszukują, że nie mogą przyjąć karty, nawet wtedy gdy mają przyklejoną plakietkę informującą o możliwości płatności kartą. Niestety my się daliśmy naciągnąć na takie cudo i potem pluliśmy sobie w brodę.
Po Maroko poruszaliśmy się wynajętym autem. Tutaj muszę powiedzieć, że do niczego nie można się było przyczepić.
Poruszanie się po Maroko to niezły hardcore. Drogi lokalne to niezłe kino – kino akcji. Trzeba się szybko przestawić na zasady marokańskie (ścinanie ronda). Autostrada niestety jest płatna, ale nie są to jakieś straszne kwoty – w każdym razie dla nas bo dla Marokanów już raczej tak patrząc na ilość samochodów. O autostradzie słyszałam różne rzeczy – być może my już niejedno widzieliśmy i nie jest nas w stanie zbyt wiele zadziwić (ja się napatrzyłam w Albanii) – jak wszędzie trzeba uważać i mieć oczy dookoła głowy. Oczywiście można też podróżować po Maroko koleją lub popularnymi autobusami. Da się ponieważ spotkaliśmy ludzi, którzy w ten sposób zwiedzali to państwo. Jazda autem ma jedną wadę – samozwańczych parkingowych. Nie ma chodnika, skrawka miejsca gdzie można zaparkować przy którym nie krąży pan w kamizelce. Trzeba się nieźle nagimnastykować żeby takiego pana ominąć. Jak się domyślacie taki pan ma głęboko gdzieś nasze auto i absolutnie nie pilnuje tych aut – on tylko pilnuje tego, żeby mieć kasę w kieszeni za zajęte miejsce.
Maroko to kraj śmieci. Niestety syf widać już w samolocie lecącym do Maroko. Jak dotąd jeszcze nie widziałam, żeby pasażerowie zostawili po sobie taki syf. Papiery, folia, opakowania po kupionych perfumach – tak jakby obsługa samolotu nie jeździła kilka razy i nie zbierała śmieci od pasażerów. Widać łatwiej jest rzucić na podłogę niż podać pani z koszem. Po wyjściu z budynku lotniska widzi się prawdziwe oblicze Maroko, a im dalej tym gorzej. Są miejsca w których śmieci nie widać ale wystarczy skręcić gdzieś w bok i oczy dęba stają. Jadąc do Maroko strasznie obawiałam się tego, że przywieziemy do domu jakiś nieproszonych gości. Pierwszej nocy zastanawiałam się czy coś łazi po podłodze ale jakoś w żadnym z miejsc w którym spaliśmy nie natknęłam się na żadne robactwo, a jedynego karalucha zobaczyliśmy na chodniku w pobliżu kubłów ze śmieciami. To był największy karaluch jakiego dotąd widziałam.

Jak już jesteśmy przy noclegach to trzeba przyznać, że noclegi w Maroko są naprawdę w świetnej cenie. Jeżeli się chce to można znaleźć nocleg za śmieszne grosze – pytanie tylko o standard tego noclegu. My spaliśmy w różnych miejscach. Jedną z nocy spędziliśmy w willi w której akurat też nocowali bardzo sympatyczni Niemcy od których bardzo wiele się dowiedzieliśmy o Maroko (byli tam aż dwa tygodnie i podróżowali komunikacją państwową).

W niektórych miejscach mieliśmy w cenę noclegu wliczone śniadanie dzięki czemu mogliśmy spróbować typowo śniadaniowych specjałów. Poznaliśmy też  prawdziwych Berberów u których mieliśmy jeden z noclegów.

Jeżeli jest się w Maroko to koniecznie trzeba się chociaż raz przespać w riadzie. To taki hotel urządzony w dużym, tradycyjnym domu marokańskim. Taki dom ma patio z fontanną i taras na dachu.

W tej najdroższej w której spaliśmy na tarasie był nawet basen. Za to pokój mieliśmy z oknem na korytarz, a łazienka….na kibelku można było jednocześnie brać prysznic.

Wersja lux (udało mi się zajrzeć do takiego pokoju) to już zdecydowanie inna bajka.
Najbardziej hardcorową riadą była taka w której nie było ogrzewania.

Za to było nieoszklone okienko na patio przez które wlatywało lodowate powietrze. W riadach generalnie jest chłodno. Tradycyjne riady z reguły znajdują się na terenie medyn w których budynki mają grube mury, a słońce nie dochodzi – zresztą riady są tak zbudowane że okna głównie wychodzą na patio, a te które wychodzą na ulice są bardzo małe. Medyny również oznaczają problem z parkowaniem. Tylko w jednej medynie mieliśmy miejsce pod riadą, w pozostałych przypadkach musieliśmy szukać miejsca parkingowego i dylać z bagażami.

O jedzeniu już pisałam wcześniej i jeżeli macie ochotę to możecie sobie przypomnieć klikając na link: zajrzyj tutaj  .  
Maroko nie jest strasznie drogie i koniecznie trzeba zajrzeć do jakieś miejscowej knajpki i spróbować jego pysznej kuchni.

Jeżeli chodzi o sklepy to w Maroko nie ma problemu z dużymi sklepami, które oferują masę rzeczy. Zasada jest taka, że to co sprowadzane z Europy jest bardzo drogie. To się też tyczy alkoholu i takich np. rzeczy wieprzowych. Jeżeli chodzi o alkohol to w marketach raczej nie znajdzie się stoisk alkoholowych. W miastach są małe sklepiki z alko – takich pod turystów ale oczywiście z odpowiednimi cenami. Tylko w jednym markecie w Fezie znaleźliśmy oddzielny dział z pełnym wyborem alkoholu. Tam też nabyliśmy wina marokańskie i piwo (alkohol z Maroko ma ceny bardzo dobre). Maroko jest producentem bardzo dobrego wina.
Jak już jesteśmy przy alkoholu to muszę Wam wspomnieć o naszym sposobie na niestrawność żołądkową. Maroko podobno ma bardzo dobrą wodę i nie powinno się mieć po niej akcji kibelkowych. Nie powinno ale wiem że wiele osób je ma. Kiedyś od pewnej osoby usłyszałam historię jak to będąc w Egipcie konserwowała się whisky i nigdy nic jej nie było. Nie przepadamy za whisky więc postanowiliśmy spróbować z rumem. Wstyd się przyznać ale przez cały pobyt w Maroko popijaliśmy rum z pepsi i chyba to nam uratowało tyłki/żołądki ponieważ nie mieliśmy żadnych problemów żołądkowych. Dodam, że do mycia zębów używaliśmy wody mineralnej.
Z rzeczy praktycznych jeszcze – o ile kartki można kupić dosłownie wszędzie to znaczki tylko na poczcie. Na poczcie można również wymienić pieniądze. Punktów pocztowych jest całkiem sporo i nietrudno je znaleźć.

Tydzień na północną część to zdecydowanie zbyt mało. Maroko to duże państwo i samo przemieszczenie się z jednego do drugiego miasta trochę zajmuje czasu. My skupialiśmy się w naszej podróży na chodzeniu po medynach, odpuszczając sobie mało interesujące nas muzea. Jedyne co zwiedziliśmy to antyczne miasto Volubilis gdzie odradzam zakup pamiątek – ceny takie że mózg staje. A poza tym weszliśmy zobaczyć jedną ze słynnych garbarni w Fezie. O tych garbarniach/farbiarniach słyszałam niezłe historie, że strasznie śmierdzi, że można się porzygać i takie tam. Nie wiem o co chodzi bo wcale nie było tak źle. No śmierdziało trochę ale żeby aż tak? Na Fez trzeba się też uzbroić w niezłe nerwy. Nigdzie nas tak jak tutaj nie zaczepiali. To najgorsza z marokańskich medyn (z tych co widziałam). Oczywiście pod wszystkimi miejscami muzealnymi, mauzoleami itd. kręcą się zaganiacze, którzy widząc choćby małe spojrzenie w kierunku budynku zrywają się do akcji naganiania.

Jadąc do Maroko chciałam zminimalizować akcje zaczepiania mnie przez Marokanów. Nie znoszę tego w tej kulturze i dlatego bez problemu ubrałam się w prawie worki na kartofle. Udało się i te kilka cmoknięć jakoś przełknęłam. Za to napatrzyłam się na idiotki bo inaczej tego nazwać nie można z Europy – hmm być może niektórym o to chodziło. O ubieraniu się w Maroko też już pisałam i jak macie ochotę to możecie kliknąć w link zajrzyj tutaj . Zasada jest prosta – zakrywamy tyłki, ramiona i nogi. W przewiewnych materiałach jest o wiele chłodniej niż w krótkich gaciach i koszulkach, które dodatkowo narażają na oparzenia słoneczne i chamskie zaczepki.

A jak wygląda z bezpieczeństwem? To co nas zdziwiło to bardzo duża ilość policji na ulicach. Na każdym wjeździe do miasta stoi patrol policyjny, który wyrywkowo sprawdza kierowców. Policjanci stoją na praktycznie każdym wiadukcie nad autostradą. Od znajomego Marokana wiemy, że policjanci są często poprzebierani za żebraków, których jest pełno w medynach. Parkingowi bardzo często donoszą policjantom o podejrzanych osobnikach. Znamy historię w której piekarz zainteresował się dlaczego jego klient nagle zaczął kupować więcej pieczywa niż zwykle. Okazało się, że facet gościł u siebie grupę terrorystów. Taa tutaj ludzie interesują się mocno życiem sąsiadów. Maroko żyje z turystyki i dlatego dba o to żeby tych turystów nie zabrakło. Oczywiście w medynach trzeba pilnować plecaków i toreb ale my akurat nie mieliśmy sytuacji w której ktoś by chciał nas okraść. Pieniądze jak i dokumenty zawsze nosiliśmy w specjalnych saszetkach pod ubraniem. W każdym razie jakoś nie baliśmy się, że staniemy się ofiarami zamachu i momentami czuliśmy się bezpieczniej niż w domu – w Sztokholmie. Ja nawet żałuję, że przez te wszystkie opowieści których się nasłuchałam nie zabrałam lepszego aparatu. Wieczorami też nie baliśmy się poruszać po mieście – raz nawet podjechał do nas samochód i kierowca nas ostrzegł żebyśmy uważali ponieważ jest to niebezpieczna okolica. I to za darmo! Podkreśliłam to ponieważ niestety w Maroko Europejczycy to chodzące bankomaty euro. Marokanie za wszystko chcą zapłaty albo prezentu. Widząc że się robi zdjęcie – fotografując budowlę ale kierując obiektyw w ich stronę, krzyczą że chcą pieniędzy. Robią to zwłaszcza dzieci. Od jednej osoby usłyszałam nawet, że do Maroko mogę jechać bez aparatu, bo ludzi nie pozwalają robić zdjęć. Jest to totalną bzdurą! Do mnie tylko raz krzyknęli chłopcy pewnie chcąc wyciągnąć ode mnie pieniądze. Wystarczy powiedzieć że się nie robi im zdjęć. A tak prawdę mówiąc to ja też bym nie chciała żeby ktoś mi ciągle robił zdjęcia więc wcale się nie dziwię, że wołają o kasę. Jeżeli robi się tak zdjęcia żeby nie było na nich ludzi nie będzie się miało problemów.
A na koniec co można przywieźć z Maroko czyli słowo o pamiątkach. Przywieźć można wiele rzeczy – przede wszystkim ceramikę.

Będąc w Fezie oczywiście wyroby skórzane – bardzo popularne są marokańskie kapcie. Skóry są w różnych cenach i czasami wcale nie takie tanie. W Maroko są przepiękne wyroby jubilerskie. Niestety nie pytałam o ceny. W medynach można kupić podróbki.

Maroko to również zagłębie pięknych tkanin.
Bezwarunkowo trzeba sobie coś przywieźć z olejku arganowego. W każdym markecie znajdzie się produkty z arganem ale będąc w Marrakeszu polecam sklepik Arganie, który prowadzi nasza rodaczka. Olejki od Kasi są boskie. Sklepik jest oczywiście na terenie medyny, ale łatwo do niego trafić – można też zajrzeć na stronę Arganie i zamówić coś online. Naprawdę polecam!
Zagłębie pamiątkarskie oczywiście jest w medynach i…..ciężko w nich coś kupić. Z reguły wszystko jest bez ceny, a jak się zapytasz to już nie możesz odejść bo sprzedawca zrobi wszystko żebyś kupił u niego. Główna zasada to trzeba się targować. Marokanie aż podskakują z radości, że mogą się potargować. Ich ulubione pytanie to: „a jaka jest Twoja cena?” W ten sposób nabyliśmy niechcący kryształy i jeszcze dostaliśmy ekstra brelok. Wiemy, że kryształ jest wart o wiele mniej, ale w porównaniu do tego co musielibyśmy za niego zapłacić w Europie cena była śmiesznie niska. Zdarza się też tak, że produkty mają ceny, a sprzedawca zachowuje się jakby mu wszystko zwisało i u takich najczęściej robiliśmy zakupy.

Jeżeli chodzi o kartki to wybór jest naprawdę niezły – często są promocje, że kup 10 za tyle i tyle. Pamiętajcie, nie kupujcie kartek i pamiątek w Volubilis!
Będąc w Maroko koniecznie trzeba zrobić hennę. Taką ozdobę można sobie zafundować w specjalnej kafejce albo na targu. Trzeba oczywiście najpierw zorientować się w cenie bo panie z targowiska strzelają cenami z kosmosu.

Najlepszą opcją jest kafejka w której oprócz tego, że jest chłodno i można coś zjeść albo się napić (na targu siedzi się na stołku w ogromnym skwarze) to do tego ma się pewność, że tatuaż będzie robiony naturalną henną (na targu mogą używać henny z jakimiś, dziwnymi dodatkami) to jeszcze wspomaga się spółdzielnię, która pomaga kobietom w aktywizacji zawodowej.


A co my konkretnego przywieźliśmy? Jak już wspomniałam to fantastyczne wina i piwo, ale także bardzo dobrą oliwę, którą Maroko produkuje na dużą skalę, herbaty i przyprawy.

Produkty z olejkiem i sam olejek arganowy, który świetnie natłuszcza ciążowy brzuszek.
Kupiłam też miseczki i skórzaną torebkę w cudnym kolorze.

Oczywiście masę magnesów.
I geody dla Pana B.