Problemy z uczniami w szwedzkiej szkole – socjal w Szwecji.
W Polsce wiele się zmienia – myślę, że nawet ja sobie nie zdaję sprawy z wielu zmian, a poza krajem dopiero jestem rok. Wiem, że teraz nauczyciel nie może już wyzywać na lekcji ucznia od „różnych” nie wspominając o karach cielesnych. Pamiętacie jak to było? Ja doskonale pamiętam panią od chemii w podstawówce, która stała z metalowym prętem przy tablicy i waliła po tyłku pytaną osobę w momencie, kiedy ta nie potrafiła odpowiedzieć na zadane pytanie. Pamiętam też okropne zachowanie pani od polskiego, która kilka osób z mojej klasy po chamsku „wysłała” do zawodówki. Pamiętam również panią z klasy 1-3 która zawzięcie stawiała jedynki mojej koleżance, a potem była zszokowana, że przy tablicy dziewczynka odpowiada celująco. Baba doprowadziła do tego, że dziewczynka przeniosła się do innej klasy w której od razu zaczęła dostawać bardzo dobre oceny. Przeniosła się, bo nauczycielka chciała jej wmówić coś, czego ona nie zrobiła. Ja też miałam z nią problemy – narysowałam rysunek na którym Zomowcy stali z pałkami pod pomnikiem Solidarności. Moi rodzice zostali wezwani na rozmowę i przepytani co się dzieje w domu. To były czasy rządów komuny i za działalność opozycyjną można było trafić do więzienia, a ta nauczycielka była oddaną działaczką komunistyczną. Takich historii znam pełno. Czasami sobie myślę, że obecnie jest odwrócenie roli. To uczniowie teraz przeginają, tak jak kiedyś przeginali nauczyciele. Myślę, że wiele osób, które wyjechały z Polski nie zdaje sobie sprawy z tego jak system się zmienił. Wyobrażają sobie, że wciąż jest ten sam terror, a nauczyciel ma wręcz boską władzę. Nie wiedzą, że są akcje pt. słoneczko, kanapka, lokomotywa i pewnie jeszcze inne o których ja nie wiem.
A jak jest w Szwecji? Tutaj dzieciaki, bo to są jeszcze dzieci, zaczynają inicjację seksualną w wieku 14 – 15 lat czyli chyba podobnie jak w Polsce (zdarzają się przypadki 12-letnie). W Szwecji jest ogromny nacisk na traktowanie dzieci jak dorosłych. Dziecko może wyrazić swoje zdanie i sprzeciw, a my musimy to wziąć pod uwagę. Z tego co widzę na ulicach i w pobliskim przedszkolu to własne zdanie przejawia się chyba w kwestii ubrania, bo dzieci czasami są bardzo dziwnie ubrane. Rozmawiając z dziećmi należy kucnąć i trzeba się do nich zwracać jak do dorosłych. Żadnych zdrobnień, mówienia dziwnym tonem. Nie wolno krzyczeć na dziecko, a już o biciu to nie wspomnę. W 1979 roku zakazano w Szwecji przemocy fizycznej wobec dzieci.
W Szwecji dzieci są od najmłodszych lat uświadamiane w kwestii swoich praw i tu się zaczynają schody. Często w przedszkolach jest stosowana pewna inwigilacja. Nauczyciele mają obowiązek donieść o nieprawidłowościach, czyli wtedy gdy dziecko ma siniaki lub opowiada dziwne historie typu „a ja dzisiaj skakałam tatusiowi na ptaku”. Za taką opowieść tatuś bez pytania może wylądować w więzieniu. Nikt się nie pyta i nie zastanawia nad tym, co dziecko mogło mieć na myśli. Mogło mieć na myśli zwykłą, poranną zabawę w przepychankę. Niestety „skakanie na ptaku- to skakanie na ptaku”, czyli tatuś jest pedofilem i musi udowodnić, że tak nie jest. To ogólnie się tyczy też spania dziecka z rodzicami – samo spanie rodzi pewne podejrzenia i nauczyciele przedszkolni zwracają na to uwagę. Nagminne jest również składanie donosów przez sąsiadów, którzy słyszeli podniesiony głos dorosłego i płacz dziecka. Trzeba również uważać z alkoholem. To nie wszystko – często dzieci, a szczególnie nastolatki z premedytacją donoszą na rodziców. Znam historię dziewczynki, której mama nie pozwoliła się spotykać z grupą rówieśników. Spotkania odbywały się późnym wieczorem i polegały na ćpaniu. Dziewczynka doniosła, że rodzice się nad nią znęcają i została zabrana do rodziny zastępczej. Najgorsze jest to, że takie dzieci gdy zdadzą sobie sprawę z tego co zrobiły i próbują zmienić zeznania nie mają już drogi odwrotu. Nikt już nie słucha tego co mają do powiedzenia. Machinę opieki socjalnej jest strasznie ciężko zatrzymać. Tutaj zabieranie dzieci to niezły biznes, ponieważ państwo daje spore pieniądze na rodziny zastępcze. Opiekunami często zostają pracownicy socjalni.
Szwedzkie dzieci również mają ogromną władzę w szkole. To się przejawia w skarżeniu na nauczyciela i doprowadzenia do zmiany lub zwolnienia go. Z jednej strony myślę, że to dobre, bo gdy nauczyciel notorycznie się spóźnia na lekcje albo zamiast prowadzić lekcje, opowiada o swoich problemach rodzinnych i chorobach wykazuje brak szacunku dla ucznia. A dzieci często mają okienka i muszą czekać kilka godzin na lekcje i w tym momencie doskonale je rozumiem. Też miałam taką nauczycielkę, która pół lekcji poświęcała na jęczenie, jaka jest zmęczona i jaka ta praca jest niewdzięczna. Wiele razy miałam ochotę wstać i głośno powiedzieć „to zmień pracę i przestań marnować nasz czas i pieniądze naszych rodziców”!
Zaczynając pracę w szkole usłyszałam ostrzeżenie, żeby uważać na dzieci. Nie miałam uważać w sensie żeby nic im się nie stało, ale żeby któreś z nich na mnie nie doniosło. Uświadomiła mnie nauczycielka o której wiadomo, że boi się dzieci i na wiele im pozwala na lekcji. Podeszłam do tej rady z dużym dystansem. Po pierwsze to nie była typowa szwedzka szkoła i rodzice przysyłali do niej dzieci również po to żeby zasmakowały naszego, ojczystego rygoru(w tym dobrym znaczeniu). Po drugie zawsze muszę się sama przekonać na własnej skórze, czy diabeł jest taki straszny jak go malują… Przyznam się, że miałam kilka problemów, a dokładnie trzy – chłopca i dwie dziewczynki. Chłopiec od początku walczył ze mną o władzę – to był taki typ cwaniaczka. Dopytywał się z głupia franc o jakieś pierdoły, powtarzał za mną/przedrzeźniał mnie i wiercił się na lekcji jakby miał w dupie robaki. Pół roku zajęło mi utemperowanie gościa. Robiłam to różnymi metodami nigdy nie podnosząc głosu. Chłopaczek na koniec stał się zabawnym łobuziakiem, a jego powiedzenie:”co za chamstwo” stało się słynnym, klasowym zwrotem. Nigdy też nie wyprowadził mnie z równowagi ani nie obraził. Z dziewczynkami była gorsza sprawa. Pierwsza od razu zwróciła moją uwagę. Miała „zrobione” włosy, paznokcie i….brwi. Wprowadzała straszny zamęt na lekcjach. Od moich koleżanek usłyszałam, że młoda może mi napyskować. Na szczęście tak się nie stało co nie oznacza, że mnie nie zirytowała zwracając się do mnie „ej”. Z drugiej strony w Szwecji nie ma grzecznościowych zwrotów i wszyscy, łącznie z dziećmi mówią do siebie po imieniu. No ale reguły to reguły. Skończyło się tak, że dziewczynka zrezygnowała z zajęć. Miała spore problemy w swojej szkole i musiała nadgonić z materiałem. Trochę mi było szkoda, bo to była inteligenta osóbka i zaczęłyśmy wychodzić na prostą. Trzecia dziewczynka była hardcorowym przypadkiem. Ta uczennica sprawiła, że poczułam się jak worek treningowy i robiło mi się niedobrze na myśl o lekcjach w jej klasie. To było jak mobbing w pracy. Uczennica na początku wydała mi się sympatyczną i cichą dziewczynką w dziwnej, kreszowej kurtce. Chyba dlatego na nią zwróciłam uwagę, ponieważ takiej kurtki dawno nie widziałam. Dziewczynka pojawiła się i zniknęła na jakiś czas. Wróciła totalnie odmieniona z mocnym makijażem i wyrazem pogardy na twarzy. Zawsze spóźniała się na zajęcia i wchodząc do klasy nie mówiła ani „dzień dobry”, ani „pocałuj mnie w dupę”. Nie wspomnę o zwykłym „przepraszam za spóźnienie”. Na lekcji nie uważała, a ze sprawdzianów sypała się jedynka za jedynką. Obserwowałam ją i widziałam, że inne dzieci za nią nie przepadają, a nawet się jej boją. Widziałam jak jedna z dziewczynek kuli się w sobie pod wpływem słów, które niby wypowiedziała do swojej koleżanki z ławki – że śmierdzi. Strasznie mi się to nie podobało. Robiłam mimo to co mogłam i próbowałam ją zintegrować z klasą. Niestety na dziewczynkę nic nie działało. Próbowałam wszystkiego – ignorowania, upominania, grzecznego nadskakiwania – nic nie działało. Nikt też z jej byłych nauczycieli nie potrafił mi powiedzieć, co się z nią mogło stać, bo wcześniej podobno nie sprawiała takich problemów. O wszystkim też informowałam wychowawczynię, która miała podobne problemy i otworzyła gorąca linię z mamą uczennicy. Niestety po każdym donosie na pierwszych zajęciach był spokój, a na kolejnych wszystko zaczynało się od nowa. Doszło do tego, że byłam szczęśliwa (i klasa również) kiedy jej nie było w szkole. W końcu któregoś dnia, wybiegła w czasie lekcji z klasy – po kolejnej pyskówce i wmawianiu mi, że będę się cieszyć kiedy zrezygnuje ze szkoły. Zaczął się problem. Nie mogłam przecież zostawić moich, nastoletnich uczniów samych w klasie, ponieważ podpisałam pod przymusem cyrograf w którym pozbawiłam się prawa do wyjścia z klasy w czasie lekcji. Tak, mając rozwolnienie musiałabym siedzieć w klasie bo uczniowie nie mogli zostać sami. Ww śmietnik musiałabym narobić, a potem wysłuchać o skandalicznym zachowaniu. Owszem, można zawołać jednego z siedzących pod klasą rodziców, ale co w momencie gdy ma się lekcje na piętrze na którym nie ma nikogo, nawet w klasach obok? Na szczęście wychowawca klasy pojawił się tego dnia szybciej w pracy i poszedł zgłosić sprawę szefowi, a następnie szukać dziewczynki. Uczennicę znalazła jej koleżanka. Tak naprawdę to bez jej pomocy byłoby ciężko, bo nasz szef ograniczył się do dopytywania o to czy dziecko się już znalazło, a potem stwierdzenia, że lepiej żeby się znalazło, ponieważ chce iść do domu. Taka była pomoc i wsparcie z góry. Co było dalej? Na kolejnych lekcjach w końcu pojawiła się mama i okazało się, że dziewczynka jest prześladowana w swojej szkole. Chodziła do mocno „kolorowej” szkoły i w swojej klasie stanowiła mniejszość o białym kolorze skóry. To nie było ważne do momentu kiedy w jej klasie pojawił się chłopiec z jednego z krajów arabskich. Znalazł sobie grupkę koleżków i zaczął dokuczać mojej uczennicy. Nauczyciele nie reagowali, bo przecież mogli zostać oskarżeni o rasizm. To rodzice w końcu zmusili nauczycieli do jakieś reakcji, tylko po drodze ja zostałam workiem treningowym, bo dziewczyna ewidentnie się na mnie wyżywała. Mama zabrała ją z naszej szkoły – ona też musiała nadrobić zaległości, a poza tym zajęcia w obu szkołach kolidowały ze sobą.
Tak się zastanawiam po tym wszystkim kto ma tu winę. Nauczyciele którzy nie reagują, ponieważ boją się oskarżeń o rasizm i jednocześnie patrzą, że inne dziecko jest mobbowane? Przecież kolorowi też mogą być oskarżeni o rasizm. Mama, która nie zauważyła problemu, a potem nie dała nam znać o problemie? Nie wspomnę o naszym szefie, który sprawę olał od góry do dołu i nawet się nie pojawił na spotkaniu z rodzicem. A może my też mamy winę, bo za mało rozmawiałyśmy z dzieckiem? A przemoc psychiczna wobec nas? Pozwolić sobie włożyć kosz na śmieci na głowę? Myślę, że w Polsce nauczyciele wcale nie mają tak źle i nie pracują tyle co nauczyciele w Szwecji. Druga sprawa to zawsze można zmienić pracę, prawda?
6 komentarzy
Anonim
bycie nauczycielem, to ciężki orzech do zgryzienia… a zawsze myślałam, że to taka lekka i przyjemna praca
Agnes
Czasami jest hardcorowo ale chyba częściej jest fajnie. Nigdy nie wiesz z czym ktoś wyskoczy. Dostajesz nowe klasy – na pewno w tej pracy nie ma zwykłej, rutyny i to jest fajne:)
karmellove
Wydaje mi się, że dzieci dużo wynoszą z domu. Tzn jeżeli rodzice nauczą je szacunku i dobrego wychowania,to nie będą robiły problemów. Niestety coraz wiecej jest przypadków, gdzie na zachowanie dziecka mają wplyw rówieśnicy. Niestety przeważnie jest to negatywny wplyw.
Agnes
karmellove – bo rodzice od rana do nocy siedzą w pracy (banki, korporacje, sklepy) i niestety nie mają czasu i też siły na „tresurę”:/
karmellove
Dokładnie. 🙂
Monika
Tak, praca nauczyciela w Szwecji to praca dla silnych i wytrwałych. Ale i tacy powoli polegają ….