Poronienie w Szwecji część druga.
Siedzicie sobie niedawno przy biurku razem z Panem B. Nagle słyszysz tekst: A wiesz, Freja, że miałabyś teraz rodzeństwo? Siostrę albo brata. To przypomina Ci pewną sytuację sprzed dwóch lat i mówisz, że może dobrze, że tak się stało, bo nie wiesz, czy dałabyś radę z Freją i półtorarocznym maluszkiem. Na to Pan B. odpowiada, że on myślał o tej pierwszej ciąży. Tamto dziecko miałoby 6 lat.
Ciekawe, że ta sama historia zdarzyła się o tej samej porze roku. Ciekawe, że dwa razy trafiłaś na niekompetentny personel, przez którego decyzje mogłaś się przekręcić na tamten świat. Och, na pewno musiałaś mieć pecha, bo przecież w Szwecji to niemożliwe. W każdym razie niemożliwe dla Polek mieszkających w Polsce, dla których Szwecja to uosobienie raju tylko dlatego, że zamiast stosować środki antykoncepcyjne, można się na życzenie wyskrobać. No ale zacznijmy od początku.
Jesteś już po 40-tce. Masz już dziecko, które daje Ci ostro w kość. Kolki, wyjątkowo silny lęk separacyjny, problemy ze wstawaniem na nogi, problemy z mówieniem. Całe mnóstwo problemów, z którymi jesteś praktycznie sama. Tak, sama, bo jesteś sama z dzieckiem od rana do nocy. Tyle kosztuje luksus niechodzenia do pracy. Sama, bo dziadkowie są w Polsce, a teściowa pracuje na etacie. Jednak gdy pewnego dnia nie dostajesz miesiączki, myślisz sobie, że chyba będzie rodzeństwo dla Freji. Po tygodniu dostajesz miesiączkę, ale czekasz dalej, bo wiesz, że jesteś coraz starsza, i młodsza już nie będziesz. Kilka miesięcy później, jest ciąża. Od początku czujesz, że coś jest nie tak. Źle się czujesz i jest podobnie jak za pierwszym razem, tym sprzed Freji. Na wizycie u lekarza dowiadujesz się, że jest jeszcze trochę za wcześnie, żeby cokolwiek stwierdzić. Siedzisz więc jak na szpilkach kolejne dwa tygodnie. Przestawiasz Freję na to, że nie ma już noszenia na rękach. A Freja źle znosi zmiany…
W końcu mijają dwa tygodnie i już po minie lekarza widzisz, jaki będzie werdykt. Kilka lat temu widziałaś tę samą minę u innej ginekolog. I tak jak przy tej pierwszej ciąży, tak i przy tej nie ruszyło serce. Lekarz Ci mówi, że możesz poczekać, aż organizm sam wydali płód, albo wziąć tabletki. Nie masz ochoty dalej się męczyć z mdłościami i świadomością, że nosisz w sobie coś martwego. Prosisz więc o tabletki, które lekarz Ci wręcza i dodaje, że prawdopodobnie po wszystkim będzie konieczne doczyszczenie. Upewniasz się, czy na pewno masz przyjść do kontroli i słysząc twierdzącą odpowiedź, stwierdzasz, że za pierwszym razem musiałaś trafić na wyjątkowo niekompetentną pielęgniarkę, która powiedziała, Ci, że na pewno się dobrze oczyścisz i nie będziesz potrzebować kontroli u lekarza. Musiałaś mieć ogromnego pecha, bo przecież w Szwecji to niemożliwe, żeby personel lekarski był niekompetentny. Dostajesz więc tabletki z instrukcją, jedziesz z nosem na kwintę do domu, bierzesz tabletki plus przeciwbólowe i czekasz na krwotok połączony z gigantycznym bólem. Jakby było mało, to jeszcze masz takie cholerne szczęście, że normalne miesiączki masz bardzo bolesne więc i poronienie jest wyjątkowo mordercze.
Po wszystkim myślisz, że przynajmniej te okropne mdłości się skończyły i możesz w końcu podnosić ciężary. Wpadasz w wir porządków przedświątecznych. Postanawiasz przesunąć łóżko w sypialni. Robisz to z Freją leżącą na łóżku, której zmiana nie pasuje, więc jedziesz z tym łóżkiem na stare miejsce. Nadchodzi czas kontroli i dzwonisz, żeby się umówić, ale Twojego lekarza akurat nie ma. Będzie, ale wtedy, kiedy Ty masz zaplanowany wyjazd do Polski. A co tam. Będzie ok, pójdziesz na kontrolę po przyjeździe. W trakcie wyjazdu dostajesz miesiączki, a po miesiączce nie jest tak jak przed. Wracają mdłości, pojawiają się bóle brzucha i lekkie krwawienie. Po powrocie dzwonisz, żeby się umówić do ginekologa. Twojego znowu nie ma, ale masz już pełne majtki strachu i prosisz o wizytę u jakiegokolwiek innego lekarza, bo czujesz, że coś jest nie tak. Siedzisz potem w poczekalni i modlisz się, żeby nie trafić do tego starego capa, który Ci wsadził łapę pod dupsko. Uff na szczęście to nie on Cię przyjmuje tylko Arab, który studiował w Poznaniu. Siadasz na fotelu i nagle słyszysz, że…nadal jesteś w ciąży! Świat się zatrzymuje. Przecież wzięłaś te strasznie mocne tabletki na poronienie. Przecież brałaś przeciwbólowe. Czy ta ciąża jest martwa? Co, jeżeli jednak serce ruszyło i dziecko żyje? Co będzie jeżeli jest uszkodzony przyjętymi tabletkami, a 12 tydzień już minął? Na szczęście to nadal była martwa ciąża, ale kwalifikująca się do zabiegu chirurgicznego. Lekarz Ci mówi, że musisz się skontaktować z ginekologią w szpitalu i puszcza Cię zszokowaną do domu. Idziesz jak robot i mówisz Panu B., że to znowu się dzieje. Teraz jest nawet gorzej, bo masz małe dziecko, które potrzebuje matki. Żywej matki. Przez następne dni czekacie na informację ze szpitala. W końcu Pan B. sam dzwoni i zszokowany słyszy, że szpital nic o mnie nie wie, ponieważ nie otrzymał skierowania od lekarza z przychodni. W przychodni dowiadujecie się, że lekarz nie wysłał skierowania. Kończy się na interwencji w przychodni samego szpitala. Trwa to tydzień. W końcu jedziecie na wizytę do szpitala. Tak, faktycznie jest ciąża, którą trzeba usunąć w miarę szybko. Po kilku dniach jedziesz sama do szpitala. Mieliście jechać razem, ale jak zwykle zostaliście sami z problemem i nie macie z kim zostawić dziecka. Inna sprawa, czy Mała by została z kimś innym niż Tata? Jedziesz i masz najlepszą w życiu narkozę. Kolekcjonujesz te narkozy i robisz z nich ranking. Ta była jak śmierć. Tak sobie wyobrażasz koniec. Zero bodźców. Nawet światło Ci nie przebijało przez powieki jak przy poprzednich razach. Tak jakby ktoś nacisnął guzik i odłączył Cię od zasilania. Było tak fajnie, że nie chciałaś się obudzić. Dalej jest cholerne zimno, dreszcze i ból. A potem Pan B. z Freją w samochodzie, którym jeździł przez godzinę po mieście, bo Freja płakała.
Po wszystkim lekarz w szpitalu mówi, że już jest wszystko dokładnie wyczyszczone i nic się już nie powinno dziać. Nie wierzysz i po kilku tygodniach umawiasz się do swojego ginekologa, który stwierdza, że te tabletki na Ciebie nie działają. Broni oczywiście kolegi, który wypuścił Cię z gabinetu w stanie szoku, nie mówiąc dokładnie, co masz zrobić. Jechać na pogotowie ginekologiczne? A może to on nawalił, bo nie wysłał do szpitala prośby o przeprowadzenie zabiegu?
To było dwa lata temu. Te dwa lata były cholernie ciężkie. Nadal jest ciężko i zastanawiasz się, jakbyś sobie dała radę z dwójką dzieci. Z drugiej strony masz świadomość, że Twój czas rozrodczy się kończy i być może to była ostatnia ciąża. Ostatnia szansa na drugie dziecko. I drugi raz, kiedy przez niekompetentny personel o mało nie przekręciłaś się na drugi świat. Tak więc może lepiej niech już nie będzie więcej tych razy, bo ten trzeci może okazać się ostatnim. Dwa razy oznacza, że w Szwecji nie jest tak idealnie w służbie zdrowia, jak to się niektórym wydaje, a Ty nie masz pecha, tylko po prostu w Szwecji jest tak jak w Polsce. Są lekarze i lekarze.
A gdyby ktoś miał ochotę poczytać o moim pierwszym poronieniu to zapraszam tutaj: Poronienie w Szwecji.
p.s. Dzięki Monika H., że się wtedy martwiłaś o mnie i przyjechałaś do mnie następnego dnia.